Jacek Dehnel: Zegarek
Zdradza cię. Wszystko cię zdradza: fryzura, sztuczny kwiatek, nawet krój wskazówek tego nieszczęsnego zegarka z taniego plastiku. Nagość wcale nie jest ponadczasowa — może coś głębszego, szkielet, układ mięśni i ścięgien pod kolejnymi warstwami naskórka, skóry, tłuszczowej podściółki… ale powierzchnia nosi na sobie znaki czasu.
To muszą być lata siedemdziesiąte, ostatecznie — osiemdziesiąte. Zgniły zachód. Rewolucja seksualna przeszła jak tajfun (o kobiecym, rzecz jasna, imieniu), gardło Lindy Lovelace jest równie znane, co gardło Jaggera, wibratory rosną jak grzyby po deszczu. I w tej powodzi nagich ciał, ustawionych w najróżniejszych układach, figurach, zmieniających się jak szkiełka w kalejdoskopie, powielane bez końca w kolejnych odbitkach, przez chwilę migasz i ty, Ulrike, Mette, czy może Ingrid; ktoś włożył ci do ręki rekwizyty — może chodziło o jakąś sylwestrową ilustrację? O „Styczeń”, który w roznegliżowanym kalendarzu miał sąsiadować z „Lutym” (białe futerko), „Majem” (bańki mydlane) i „Lipcem” (wielki słomkowy kapelusz)? A może po prostu dali ci cokolwiek, byle odróżnić cię od innych opalonych ciał, innych podanych do przodu biustów i rozchylonych warg?
To, co było może powodem do wstydu wtedy, kiedy stawałaś przed aparatem w małym studiu gdzieś na peryferiach Sztokholmu, Kopenhagi albo Berlina Zachodniego, ustąpiło wstydowi zupełnie innej natury: jaka naiwna się zrobiłaś, jaka miniona! Gdybyś miała upięte wysoko włosy, koronkowe pantalony i sepiową skórę, nie wyglądałabyś ani o jotę starzej; należysz do pornoprehistorii, wymierających mastodontów, które znikają szybciej, niż dinozaury po upadku wielkiego meteorytu, razem z nadającym się raczej dla dzieci, niż dla dorosłych, słowem „świerszczyk”.
Zamknięta w dwóch wymiarach odbitki, przez niezliczone lata będziesz trzymała ten idiotyczny kwiatek i równie idiotyczny zegarek z zatrzymanymi na wieczność wskazówkami; to właśnie za to dostałaś swoje marki czy korony wtedy, na zapleczu — choć wówczas nikomu to nie przyszło do głowy.
Berlin, 4.II.2008