Jacek Dehnel: Negatyw
Noc: drzewa, bielone wapnem po czubki gałęzi, na tle bezgwiezdnego nieba. Dom solidny, nie żadna tam chatynka: z rozświetlonym niewidoczną lampą gankiem, przestronny, kryty gontem. Jak to w delcie Missisipi. Bo tylko w delcie Missisipi tak wyglądają pogrzeby: ogromna, murzyńska rodzina, nieprzebrany tłum w letnich płóciennych garniturach; niektórzy, wystylizowani na chłopaków z teledysków, pysznią się w jasnych futrach; inni w wysokich botkach, krzyk mody, być może ostatni. A wszyscy albo siwi, albo utlenieni; złote łańcuchy kryją się pod połyskliwymi szalikami.
Trumna, tamecznym zwyczajem, jest jasna, jak luksusowy cadillac. Może w lekkim odcieniu różu. Albo bahama yellow. Flesz wydobywa z ciemności białe paprochy, unoszące się w powietrzu: wielkie ćmy. A pod stopami leży czarnoziem śniegu.
* * *
Co, jeśli ten moment — flesz — jest przejściem pozytywu w negatyw lub negatywu w pozytyw? Wszystko odwrotnie. Nie do góry nogami czy lustrzane, po prostu przeciwne?
Warszawa, 16.XII.2008