Dariusz Dziurzyński: Szczeliny percepcji
Tomasz Ososiński, Pięć bajek. Biblioteka Współczesnej Poezji Polskiej, „Zeszyty Poetyckie”, Gniezno 2012.
Gdybym debiutował jako poeta w 2012 roku, to z pewnością nie zbiorem bajek, które wyszły z głównego nurtu literatury (na użytek dorosłego czytelnika) bodajże wraz z ekspansją „bruLionu”. Wcześniej rozwijała się sporadycznie poetycka bajka mitologiczna (Herbert), jeszcze wcześniej bajka absurdu i czystego nonsensu (Ezop świeżo malowany Gałczyńskiego), generalnie jednak współczesna bajka poetycka stała się ulubionym pokarmem satyryków (Swinarski, Sztaudynger i Kern). Poezja „nowego dwudziestolecia” i poezja bieżąca gustują raczej w motywach niebajkowych, a już na pewno nie w samym gatunku. Wydać więc tomik zatytułowany po prostu Pięć bajek – wydać go w czasach „śmierci gatunków”, tekstowego rozchełstania i wzmożonej cerebracji twórczości poetyckiej – to jakby chwalić się kolekcją tekturowych biletów PKP, a czytelniczce składać szarmancki pocałunek w rękę. Łagodna, retrofilna prowokacja.
Tomik opublikowany przez gnieźnieńskiego wydawcę rozpoczyna jednak wyodrębniony strukturalnie wiersz, który można potraktować jako manifestację autorskiej uwagi dla tego, co nieaktualne. Wśród Rzeczy, które są na wymarciu, zamieszcza poeta: „Tekturowe bilety PKP.” // „Pocałunek w rękę.” // „Stare kina o nigdy niezapełnianych widowniach.” Do tej skromnej grupy fenomenów przeszłości proponuję dodać jeszcze jeden – bajkę poetycką, nie widzianą bądź niewidoczną w nowej poezji od ponad dwóch dekad. Jeśli wierzyć ustaleniom klasycznego literaturoznawstwa, które przecież nie wszystek umarło, że tytuł wyraża pierwszą i zarazem kluczową wskazówkę interpretacyjną, to debiut Tomasza Ososińskiego daje się czytać w perspektywie utrwalenia tego wymierającego gatunku poetyckiego. Pytanie zasadnicze brzmi: czy autorowi udało się również ten konwencjonalny gatunek ożywić?
Bajka dla Ososińskiego to przede wszystkim stan wytężonej świadomości. Zdolność dostrzegania niezwykłości w otaczającym świecie, jak również zdolność uniezwyklania świata za sprawą twórczej percepcji. W obu przypadkach to nie irrealizm, lecz realizm wglądu i – odpowiednio – wyobrażeniowej przemiany. Wyróżnikiem tego pierwszego niech będzie utwór Prowincja. Opisuje on drogę wyjazdu z miasta, odmierzaną stopniowo przez widoki rzedniejącej zabudowy, kominów z bocianimi gniazdami i stacji benzynowych. W tym banalnym obrazie przedmieść, widzianym przez każdego czytelnika setki razy, aż do uśpienia czujności, narrator dokonuje jednak zaskakującego spostrzeżenia. Między budynkami znajdują się nie odstępy, miejsca wypełnione pustką, swoiste dziury rzeczywistości, lecz „szczeliny” – prześwity głębszego wymiaru świata. To, co z nich wyziera, nie jest fantastycznym innobytem, lecz, paradoksalnie, wyrazistością istniejących zjawisk, ich intensywnym uobecnieniem: „Im dalej od miasta, tym szersze stają się szczeliny między mijanymi domami, tym więcej można w nich dostrzec: pomarszczoną twarz starej kobiety, leżące na drodze jabłka.” Miejsce alienującej cudowności, kategorii charakterystycznej dla tradycyjnej bajki literackiej, zajmuje uważna obserwacja świata. Bajka staje się ćwiczeniem w sztuce patrzenia. Dodatkowym rysem tej wrażliwości fenomenologicznej Ososińskiego jako bajkopisarza jest liryczny humanizm, jaki towarzyszy portretowaniu ludzi i ich spraw. Wgląd w przedmioty i wydarzenia idzie tutaj w parze z empatią wobec człowieka. Z czułą otwartością na nieznajomego. Stara kobieta na balkonie: „Stara kobieta siedzi nieruchomo pośród kwiatów: kwiatów czerwonych, fioletowych, żółtych, krzyczących za jej plecami. Ale nie słyszy ich głosów. W uszach ma wciąż jeszcze szum morza, które zabrano jej sprzed balkonu.”
Drugi typ bajki odwołuje się już do podstawowego przywileju poety, jakim jest prawo subiektywnej wyobraźni. Zdolność przywoływania i wydobywania świata ustępuje miejsca kreacji. Ale to ustępstwo wyważone i pełne miary. Ososiński, pozostając w zaślubinach z rzeczywistością, wprowadza do niej elementy udziwnienia i malowniczego absurdu rodem z prozy poetyckiej Ponge’a i Michaux. Powstają dzięki temu opowiastki surrealne, które przemieniają potoczną realność w niesubwersywną nadrealność. Sanitariusze zamiast ratować pacjenta, gryzą jego stopy, by sprawdzić, czy jeszcze żyje (Chory); w Boże Narodzenie choinki nagle wyruszają z lasu, „odwiedzają bogatych i biednych” i „głoszą dobrą nowinę” (Święta); pewien policjant, podejrzewający początkowo legitymowanego przechodnia o sfałszowanie dokumentu tożsamości, w końcowym wersie okazuje się istotą pozorną, atrapą funkcjonariusza, któremu „od paska odkleja się tekturowa kabura” (Policjant). Poeta, wcześniej konstruujący iluzję świata przedstawionego, tutaj pogrywa sobie z mimesis, czyni sztuczki z reprezentacją. Nie jest to jednak gra dla samej gry, pusty gest estetyczny. Ososiński, pozostając wierny znakowej naturze bajki, zawsze poszukuje wyższego sensu. „Wielkie chorągwie z reklamami przed supermarketem (…) jakie uzasadnienie mają nocą, gdy otacza je pustka? I gdy tak głośno skrzypią na wietrze, jakby chciały zwrócić na coś naszą uwagę?” (Chorągwie).
W ostatniej części tomiku, podobnie jak w prologu, znajduje się tylko jeden utwór. Ale najistotniejszy. W tytułowych i autotematycznych Pięciu bajkach autor sporządza katalog pomysłów do przyszłych tekstów, które nasunęła mu wycieczka do Włoch. Zgodnie z linią estetyczną dotychczasowych utworów nie znajdziemy w tym zaczynie nowych bajek niczego nadzwyczajnego, choć realia wyjazdu turystycznego sprzyjają przecież sensacyjnym, „bajecznym” wrażeniom. Jakiś kościółek z przypisanym doń podaniem o romansie mnicha i mniszki; kłótnia z kochanką w tanim barze, gdzie serwowano „tłustą zupę pomidorową”; rozmowa o intrygującym imieniu Ida; zabawna scenka z serii kiczowatych atrakcji – chłopak przebrany za Rzymianina siada z dziewczyną przebraną za XVIII-wieczną damę dworu na brzegu fontanny, by odpocząć od sezonowej chałtury. Dla autora jednak w każdej z opisanych sytuacji już dzieje się bajka – co podkreśla anafora: „bajka rozgrywa się” – jest ona potencją działającą w tekście. Od czytelnika zależy, czy zechce przekształcić te robocze awanteksty w naśladownictwa z Ososińskiego. I dzięki temu, co znacznie ważniejsze, przyswoi sobie zdolność partycypacji w rzeczywistości i przekształcania rzeczywistości w poetycki spektakl. Ja, po lekturze tego znakomitego debiutu, będę już zawsze patrzeć na flagi przed hipermarketem jak na znaki zapytania. O sens lub też bezsens.
W bajce Książka portretuje autor bibliofili, którzy poszukują starych druków w nadziei zostania odkrywcami nieznanego dzieła. „I czasem rzeczywiście się udaje. Odnajdują ją gdzieś w głębiach przeszłości i wydobywają na światło dzienne. Odtąd książka ta nazywana jest ich imieniem.” Nie muszę szukać w inkunabułach, by znaleźć książkę bliską własnemu sercu. Znalazłem ją tu i teraz. I cieszę się, że odtąd będzie z nią związane m. in. moje nazwisko.