15 paź

Daria Ciunelis: HOSPICJUM IMIENIA KIEERKEGARDA

Bronisław Świderski, Asystent śmierci, WAB, Warszawa 2007

„Asystent śmierci”, najnowsza książka Bronisława Świderskiego jest jednoznacznym dowodem na to, że jeśli pisarz jest równocześnie filozofem, jedna z tych osobowości ostatecznie przeważy i wymusi zamknięcie dzieła w formie do siebie dostosowanej. Autor wplata w nią wszelkie swoje prace, na końcu starannie wyliczone by przypadkiem nieuważny czytelnik żadnego nie przeoczył. Ich załączenie sprawia, że powieść staje się leniwą opowieścią, a jej lektura rozciąga się w czasie z uwagi na pchające się zewsząd myśli, których nie ma się czasu ugłaskać i posegregować.
Narracja pierwszoosobowa i zbieżność wydarzeń z życia autora i bohatera sugerują, że powieść nacechowana jest silnym rysem autobiograficznym. Forma wybrana przez Świderskiego pozwala na napisane książki równocześnie osobistej i bezpiecznej, bowiem czytelnikowi trudno ocenić jednoznacznie co jest tu prawdą, a co fikcją. Bohater „Asystenta śmierci” jest, podobnie jak autor, sześćdziesięcioletnim emigrantem („emigracja marcowa 1968”) zamieszkałym w Danii od 35 lat. Na skutek opublikowania niewygodnego artykułu zmuszony jest podjąć pracę w hospicjum na stanowisku opiekuna chorego – asystenta śmierci. Nazwisko bohatera nie jest podane wprost, ale odczytuje on Umierającemu fragmenty dzieł Świderskiego, nazywając je własnymi. Możemy zatem stwierdzić, że autor uczynił siebie narratorem prawdopodobnie częściowo fikcyjnej fabuły, co potwierdza dodatek zatytułowany „Postscriptum Bronisława Świderskiego, autora i narratora powieści”.
Pisarz snuje opowieść wymagającą odbiorcy, początkowo kieruje ją bezpośrednio do czytelnika, dla którego jest wyjątkowo wyrozumiały: „A skoro obustronna cisza jest na dwie strony, to, drogi czytelniku (mówię tak, bo przecież akurat ci ze mną po drodze, a także dlatego, że nie chcę marnować twego czasu), możesz teraz spokojnie pójść do kuchni i zagotować wodę na herbatę lub kawę. Możesz nawet zrobić sobie kanapkę z szynką – ale nie więcej niż jedną, bo nagle postanawiam przerwać ciszę. Chcesz wiedzieć jak i dlaczego? To powróć szybko na miejsce i słuchaj.”. Ten bliski związek narratora z czytelnikiem kończy pojawienie się Umierającego, jednak tylko pozornie, gdyż podczas lektury zapominamy, że to dla niego przeznaczone są słowa. Całe zdania, akapity, strony niezauważenie zmieniają tor lotu i trafiają prosto do czytelnika, który staje się akceptowanym intruzem. Świderski nie pozwala mu jednak na pełne rozluźnienie i czytelnik musi raz po raz otrząsać się z zasłuchania. Nie jest to proste, gdyż autor posługuje się niejednorodnym stylem, który sprawia, że z zaciekawieniem czyta się nawet załączoną rozprawę o Kieerkegardzie.
W tle powieści toczą się wydarzenia wywołane pojawieniem się karykatur Mahometa w duńskiej „Jyllands-Posten”. Jest przełom 2005 i 2006 roku, po ulicach przechodzą demonstracje niezadowolonych Mahometan, ale nocą w hospicjum zauważyć można tylko ciemną, nie zlewającą się ze ścianami twarz i gniewne oczy Ahmeda, młodego wolontariusza. Umieranie jest ważniejsze od wydarzeń zewnętrznych, które docierają do hospicjum opóźnione i zniekształcone jak echo, więc główna akcja rozgrywa się właśnie tu, wśród rurek i aparatów podtrzymujących życie, a toczy się między Umierającym a narratorem. Inne postaci są albo cieniami przeszłości, istniejącymi dotąd, jak długo toczy się opowieść, albo istnieją w świecie zewnętrznym i autor nie poświęca im wiele uwagi. Ich tożsamość budują proste potrzeby i pragnienia. Urzędniczkę Mette określa sentencja „Arbejde gi’r livet mening” (praca nadaje sens życiu), sprzątaczkę Katrinę marzenia o dziecku, a Kierowniczkę Hospicjum jej sekretna namiętność do luksusu.
Głęboko filozoficzny umysł autora odrzuca wszelkie proste rozwiązania, może dlatego powracają wciąż wątpliwości dotyczące tożsamości Umierającego. Pewności nie daje żaden z przeprowadzonych testów, nawet ostateczny, gdy Opowiadający szepcze Umierającemu do ucha: „Ogary poszły w las”. Brak wiary w wyniki może wiązać się z umiejętnością dopasowywania się, którą bohater nabył już we wczesnym dzieciństwie, za sprawą wiecznie bojącej się rozpoznania matki-Żydówki. „Nie wychylaj się!” zawsze powtarzała, widać dostatecznie długo by zmusić narratora do udawania Duńczyka. Cóż z tego, skoro najlepsza nawet imitacja nigdy nie dostąpi miana oryginału i zawsze znajdzie się element, który ją zdradzi – ot, choćby niedokładny akcent.
Nawet filozof lęka się śmierci, ale nie tyle samego procesu umierania, ile zapomnienia, które jest jej konsekwencją. Bronisław Świderski stara się przed nim obronić, zawierając możliwie pełny obraz siebie i swojej twórczości w książce, którą adresuje do swoich rodaków. Powstałe dzieło jest podobne do zdjęcia widniejącego na jego okładce – oto z wielu fragmentów złożono jedną twarz. Niespójną, bezpłciową, ale na pewno ludzką.