Barbara Jagas: Jestem poetką
Dzisiaj nie ma na to aury. Bo któraż z nas może pozwolić sobie na chodzenie z głową w chmurach, kiedy trzeba toczyć walkę o byt i nie dawać się kryzysowi. A jednak. Co to znaczy być poetką? Jak się pisze wiersze? Czy można to, na przykład, robić przy smażeniu naleśników? Poznajmy cztery piszące kobiety, które – jeśli nie mówią – to co najmniej myślą o sobie: jestem poetką.
Anna Piwkowska
Mówi, że jest poetką… chociaż normalnie pracuje, i to na dwóch etatach. Ciągle marzy jednak o tym, aby życie spędzać tylko na pisaniu, czytaniu i rozmowach o poezji. Twierdzi, że czasem to się udaje – jest wtedy szczęśliwa. Umawiamy się w kawiarni „Literackiej” w Warszawie, gdzie często spotyka się z innymi pisarkami.
Mój pierwszy wiersz napisałam w wieku 12 lat, nosił tytuł „Wierność” i był o kolorze niebieskim; powstał z radości istnienia. Jestem poetką, która pisze z miłości do życia, a nie z bólu i rozpaczy.
Czy łatwo pisać? Tak, to proste, jeśli Ktoś nam dyktuje wiersze, natomiast niemożliwe, jeśli Nikt tego nie robi. Poeta jest tylko medium… Co nie znaczy, że nie pracuję nad swoimi tekstami, czasami nawet długo, aż osiągną kształt, który mnie zadowala.
Mogę pisać w każdych warunkach; najlepiej jednak mi to idzie w podróży, kiedy się przemieszczam, jestem oderwana od szarej rzeczywistości, i wszystko się może wtedy zdarzyć… Wiele ostatnich wierszy powstało w kolejce WKD, którą dojeżdżam do pracy, bo mieszkam pod Warszawą.
Kiedy przychodzi mi do głowy jakaś myśl, to od razu ją zapisuję; robię to nawet w miejscach publicznych, chociaż bardzo się tego wstydzę, to takie pretensjonalne… Ale muszę to uczynić, bo myśl za chwilę mi ucieknie. Potem w domu staje się impulsem, który wywołuje cały wiersz.
Pisanie sprawia mi radość, nigdy nie jest męką. Bardzo dużo jest w tym emocji, adrenaliny, uruchomienia intelektu. Nigdy nie piszę wtedy, kiedy mam pustkę w głowie, a tylko wówczas, gdy odczuwam potrzebę pisania.
Pierwszym moim czytelnikiem, recenzentem i krytykiem był ojciec, historyk sztuki, który często wytykał mi błędy, ale też dawał dużo siły i pewności, że będę pisała. Przede wszystkim zaś podsuwał mi do czytania dobrą poezję. Pamiętam, że w wieku 11 lat, kiedy byłam chora, przyniósł mi „Zaczarowaną dorożkę” Gałczyńskiego, zrobiła na mnie wrażenie czegoś niesamowitego, po raz pierwszy poczułam świat magii.
Od dzieciństwa miałam kontakt ze sztuką i artystami, ponieważ wychowywałam się w Pałacu Radziwiłłów w Nieborowie, gdzie tata był dyrektorem. Przyjeżdżali do nas Julia Hartwig, Artur Międzyrzecki, a także Władysław Tatarkiewicz. Czytałam im swoje dziecięce wiersze, a oni utwierdzali mnie w mojej pasji. W rodzinie mam sporo osób utalentowanych plastycznie. Ojciec maluje, jego siostra jest kostiumologiem, druga z kolei architektem, a stryj prowadzi galerię malarstwa. Ja nie mam talentu w tym kierunku, ale w sposób malarski postrzegam świat. Moje wiersze to często opisy obrazów albo wymyślone historie na ich temat; moja poezja jest nasycona kolorami. W zbiorku „PO” jest wiersz o dziewczynie w żółtej sukience. W innym opowiadam o niebieskim swetrze mężczyzny, zielonej butelce czy złotym kieliszku.
Piszę, aby zachować przeżycia; jest to walka ze śmiertelnością, przemijaniem, odchodzeniem. Myślę, że celem wszelkiej sztuki jest zatrzymać chwilę. Istnieje tajemniczy związek między poetą a jego wierszem. W poezji ukryte jest to, co niewidoczne na zewnątrz: emocje, sny, cała podświadomość.
Jestem bardzo niespokojną osobą, lubię podróżować, zmieniać miejsca zamieszkania, prace. Wszelka stabilizacja i przewidywalność zdarzeń bardzo mnie męczą. Ale, niestety, bywam przymuszona do rutyny przez rzeczywistość. A myślę, że poeta powinien być trochę niebieskim ptakiem i mieć wolność od myślenia o pracy i pieniądzach. To przecież szalenie blokuje związek z metafizyczną przestrzenią, która jest konieczna do tego, aby powstał wiersz.
Na ducha poezji otwierają mnie jednak proste czynności domowe: mycie okien, zmywanie naczyń, pastowanie podłóg, wprowadzają w mój świat ład i harmonię. Jestem estetką, lubię się ładnie ubierać i komponować najbliższe otoczenie. Mam od dziecka zamiłowanie do pięknych mebli i obrazów, dostrzegam urodę codziennych przedmiotów – lubię popatrzeć na szklankę, serwetkę, lustro, kwiat w prostym wazonie.
Ale kiedy zbyt dużo siedzę przy komputerze, świat wokół mnie powoli zamienia się w chaos, i wtedy zaczynam czuć się źle.
Tak, jestem poetką. Mam nadzieję, że nigdy nie zostanę odcięta od źródła poezji. Mam pewność, że to jak żyjemy: z czego rezygnujemy, a co wybieramy, wiąże nas silniej lub słabiej z tym magicznym źródłem.
Czy łatwo pisać? Tak, to proste, jeśli Ktoś nam dyktuje wiersze, natomiast niemożliwe, jeśli Nikt tego nie robi. Poeta jest tylko medium…
Joanna Pałach
Długie, rude włosy, modna garsonka, buty na wysokim obcasie, staranny makijaż, najnowszy zapach perfum. Strojnisia? Przy bliższym poznaniu – typ intelektualistki. Mówi szybko i dużo, z wielkim entuzjazmem opowiada o imprezach teatralnych, które organizuje. Chętnie umawia się ze mną w Centrum Sztuki Współczesnej, gdzie często bywa. Najchętniej o sobie mówi, że „ma sprawę z poezją”.
Zaczęłam pisać w wieku dojrzewania, jak większość ludzi. Pierwsze wiersze powstawały z miłości, nienawiści, buntu. Teraz najczęściej piszę, kiedy kocham cały świat. Czasami robię to w celu opanowania chaosu myślowego, skupienie na pisaniu porządkuje moje wnętrze.
Nie mam od razu wizji wiersza, do mnie przychodzą słowa. Są intelektualnym skojarzeniem, które może wyzwolić jakiś wyraz, guzik – na przykład – szalik lub inna prozaiczna rzecz. Moje wiersze nie mają ani rymu, ani rytmu.
Czy pisanie łatwo mi przychodzi? Pewnie, że nie. Dużo siedzę nad każdym wierszem. Na początku zapisuję jakieś strzępy, potem układam je w całość, a następnie pracuję nad tym aż do doskonałości. Ile czasu powstaje wiersz? Różnie. Był taki utwór, który pisałam przez dwa lata: od 1998 do 2000 roku, a miał tylko 6 wersów. Ale innym razem wystarczy jedno popołudnie.
Zwykle jest tak, że wiersz się nosi przez kilka dni, chodzi się z nim do pracy, on cały czas dojrzewa, potem się wraca do domu, siada i pisze. To nie jest takie łatwe, każde słowo musi być właściwie dobrane, nie może być tam waty; poeci są przecież perfekcjonistami. Moje wiersze powstają jak układanki – każde słowo dopasowuję do reszty. Najczęściej piszę poezję „stadnie”, czyli kilka wierszy naraz. Korzystam z chwili, kiedy mam pomysły, bo potem bywa różnie. Czasami wiersz długo nie przychodzi, nawet przez rok…
Nie mogę sobie zaplanować, że dzisiaj na pewno coś napiszę. To Virginia Woolf siadała i pisała, mnie się tylko raz udało w ten sposób. Zwykle wiersz przychodzi do mnie nagle i mówi: napisz mnie. Wtedy siadam i to robię – w domu, podróży, kawiarni. Często nie mam przy sobie długopisu i kartki, więc kiedy przychodzi mi do głowy jakiś pomysł, to go po prostu zapamiętuję. Zapisuję go dopiero w domu. Czasem jest to gotowy wiersz. Innym razem tylko myśl, którą trzeba później pociągnąć, aż popłynie lawina słów.
Do niedawna uważałam się za poetkę-feministkę, która za pomocą poezji walczy z ogólnie przyjętymi stereotypami kobiecości. Dwa lata temu wydałam tomik „Pomidor”, który był buntem przeciw schematom myślenia na temat płci pięknej. Piszę w nim, że wolę być chwastem niż kwiatem, czyli dziewczyną, a nie kobietą. Bo kwiat musi być zawsze piękny, by został zauważony, natomiast chwast, który jest przecież brzydki, jest jednocześnie wolny.
Chociaż dalej interesuje mnie feminizm, to już się z nim nie identyfikuję. Bohaterkami mojej poezji są teraz dojrzałe kobiety. Dlaczego? Bo sama się zmieniłam. Zaczęłam eksponować swoją kobiecość. Dawniej było mi obojętne, co mam na sobie. W liceum nosiłam ubrania militarne, byłam trochę hipiską. Teraz lubię się stroić i ładnie wyglądać. Myślę o sobie, a piszę o innych kobietach, na przykład o bohaterkach literackich i historycznych. W wierszu „Joanna” pojawia się kilka kobiet o tym imieniu: Joanna D’arc, królowa hiszpańska Juana i oczywiście ja. Szukam siebie w doświadczeniach innych osób. Jesteśmy przecież jedną określoną kobietą i jednocześnie każdą.
Jeśli mam potrzebę pisania, bo krążą mi po głowie jakieś wrażenia, którymi chciałabym się podzielić, to często najpierw biorę do ręki jakiś ulubiony tomik poezji, Ewy Lipskiej na przykład, i czytam. Tam znajduję inspirację. Często myślę sobie, że pisanie wierszy jest czymś irracjonalnym, nie mającym żadnego uzasadnienia. Przecież człowiek pisze, ale coś zrozumiałego tylko dla siebie. Dopiero czytanie cudzych wierszy daje mi poczucie pewności, że można się zajmować poezją, bo inni też to robią, i że nie są to jakieś fanaberie.
Czy chciałabym tylko pisać wiersze? Może… Ale to by się chyba nie sprawdziło. Trudno całymi dniami przesiadywać po kawiarniach. Praca i kontakty z ludźmi dostarczają zawsze bodźców do pisania…
Często mówię o sobie, że jestem poetką, bo mam sprawę z poezją. Natomiast kiedy piszę jakiś wiersz, nigdy nie wiem, czy to nie będzie ostatni.
Zwykle wiersz przychodzi do mnie nagle i mówi: napisz mnie. Wtedy siadam i to robię – w domu, podróży, kawiarni. Często nie mam przy sobie długopisu i kartki, więc kiedy przychodzi mi do głowy jakiś pomysł, to go po prostu zapamiętuję.
Marzanna Kielar
Ma subtelną urodę i delikatny głos, który czasem lekko się załamuje, kiedy poetka staje się niepewna. Ale zaraz się uśmiecha i na powrót jest otwarta. Do twarzy jej w starym złocie i brązach, w które ubrała swoje mieszkanie. Chociaż na co dzień jest naukowcem z doktoratem, mówi, że w głębi duszy czuje się tylko poetką. Mogłaby pisać nawet dla jednego czytelnika.
Zapamiętany z dzieciństwa obraz to porośnięte trawą schody prowadzące… donikąd. Bo dom, do którego należały, został wcześniej zburzony. Inny, to kraina niezwykłego walczącego ze sobą nieba. Wyobraźmy sobie czerwono-czarne zachody słońca… Tak wyglądał koniec dnia w Gołdapi na Mazurach, gdzie się urodziłam.
W wieku 14 lat napisałam swój pierwszy wiersz. Był jesienny wieczór, mgła, światło sączyło się z lampy… Wtedy dużo czasu spędzałam sama, bo byłam nieśmiałą i zamkniętą w sobie dziewczynką. Po maturze wiedziałam, że chcę pisać i robiłam to, ale jednocześnie poszłam na studia filozoficzne, wyszłam za mąż. Kiedy przyszła na świat Paula, odłożyłam na bok poezję i całkowicie oddałam się roli matki. Córka stała się kotwicą, która osadziła mnie w rzeczywistości. Była najważniejsza. Żyłam rytmem jej życia. Karmiłam na żądanie. Miałam nienasyconą potrzebę kontaktu z nią: dotyku, czułości. Nie, nie napisałam o niej żadnego wiersza.
Potem długo się wahałam: pisać czy nie. Dlaczego? Bo jest to rodzaj zniewolenia. Aby pisać, trzeba mieć czasową i fizyczną przestrzeń, kojec, nie da się tego pogodzić z szerokimi kontaktami z ludźmi. Ale „bycie poetką” okazało się silniejsze ode mnie, moich pragnień czy upodobań. Nie możesz przecież wybrać, nie da się być kimś innym niż jesteś.
Tworzywem dla pierwszych wierszy była miłość i nienasycenie urodą świata. Życie przecież jest zmysłowe. Wystarczy tylko pozwolić oku widzieć, uchu słyszeć, dłoni dotykać.
Natomiast wiersze późniejsze – z drugiego tomiku – mają zupełnie inny klimat, to ciąg pejzaży ciemnych i zimnych. Ich tworzywem było cierpienie. Przeżyłam depresję, byłam bliska śmierci. Czułam wyraźnie jak krok po kroku przechodzę na tamtą stronę, z szarości wchodziłam w czerń. Ale nie chcę więcej o tym mówić…
Tak, mam w sobie dwie natury: otwartą i zamkniętą, które ze sobą walczą. Kiedy piszę, to się wycofuję, ograniczam ilość bodźców z zewnątrz. Staję się samotnicą. Kiedy przestaję pisać, robię się towarzyska, przyciągam do siebie ludzi i sama do nich lgnę.
Zwykle nie wiem, co napiszę. Kiedy zaczynam wiersz, mam zaledwie kilka słów, czasami jedną, dwie frazy lub jakiś rodzaj muzyki. Forma i treść wiersza powstają w trakcie pisania.
Zasiadam wcześnie rano. Jednak niecodziennie, pracuję zrywami. Ale kiedy już zaczynam, potrafię przez wiele dni utrzymać wielogodzinny rytm, z jedną przerwą. Ile potrzebuję czasu na jeden wiersz? Dużo. Na pewno więcej niż tydzień. To jest dłubanina, piszę powoli, chcę, aby to było jak najbliższe temu obrazowi, który jest we mnie, a który próbuję nazwać. Jest to mozolna praca nad językiem. Żeby język nie uwiódł, nie poniósł w rejony banalizmu. Nieustannie poprawiam swoje utwory, nawet po wydrukowaniu.
Moimi nauczycielami byli: Proust, Schulz, poeci różnych kręgów kulturowych. Oprócz literatury pięknej lubię czytać książki na temat geomorfologii ziemi. Dlaczego? Przecież moreny i lodowce są bardzo poetyckie. Wydaje mi się, że poezja powinna być maksymalnie blisko rzeczywistości. Tylko poprzez namacalny konkret możemy doświadczyć tej drugiej, metafizycznej strony bytu.
Na co dzień pracuję w Akademii Pedagogiki Specjalnej, jestem wykładowcą. Kilka lat temu obroniłam doktorat, napisałam pracę o tworzeniu małych ojczyzn przez ludność napływową na Mazurach. Badałam po wsiach, jakie ci ludzie nawiązywali więzi, co robili w przyrodzie, otoczeniu, architekturze. Praca pochłonęła sporo czasu, ale i dała mi satysfakcję. W tym czasie nie pisałam.
Kim jestem? Poetką. Mam silną potrzebę pisania – nawet dla jednego człowieka.
Kiedy zaczynam wiersz, mam zaledwie kilka słów, czasami jedną, dwie frazy lub jakiś rodzaj muzyki. Forma i treść wiersza powstają w trakcie pisania.
Ludmiła Marjańska
Niestety, nie żyje. Ale pozostawiła po sobie poezję, która chwyta za serce. Do ostatnich dni była piękną i energiczną kobietą, pełną życzliwości dla ludzi. Miłośniczka podróży, do późnych lat życia fascynowały ją egzotyczne kraje. Jeszcze raz chciała się wybrać do ukochanej Kenii, ale nie zdążyła. Krótka i ciężka choroba zabrała ją w ostateczną podróż, już poza nasz świat. Zapamiętałam ją jako osobę delikatną, otwartą i ciepłą. A oto, co mówiła o swoim pisaniu.
Ojciec kupował mi tomiki poezji pod choinkę. Był adwokatem, ale bardzo interesował się literaturą, zwłaszcza rosyjską. Może dlatego dał mi na imię Ludmiła – tak samo jak główna bohaterka poematu Puszkina „Rusłan i Ludmiła”.
Piszę od wielu lat. Chociaż całe swoje życie spędziłam jak normalna kobieta – wyszłam za mąż, urodziłam dwoje dzieci, pracowałam w handlu zagranicznym. Pierwsze wierszyki wydrukował w 1952 roku „Świerszczyk”, napisałam je dla swoich dzieci. Nigdy nie wymyślam tematu, piszę w sposób naturalny o tym, co aktualnie przeżywam.
Jak się rodzi wiersz? Człowiek już zasypia, ma dość wszystkiego, dzień się skończył, więc z ulgą się kładziemy, gasimy światło. Chce nam się spać, okropnie spać, ale chodzi nam coś po głowie, jakieś jedno zdanie, jedna myśl. Zapalamy więc światło, musimy to zanotować, bo gdybyśmy nie wiem jak powtarzali, jutro wszystko zapomnimy. Czasami wiersz powstaje od razu, sam ze mnie wypływa, innym razem próbuję go dopracować, siedząc do drugiej, trzeciej w nocy.
Staram się zawsze mieć przy sobie długopis i kartkę. Nawet na plaży. Tak było w październiku na Krecie, gdzie spędziłam dwa tygodnie. Mój towarzysz podróży poszedł na górską wspinaczkę, a ja zostałam nad morzem, bo gór nie lubię. Poczułam się wtedy szczęśliwa, wyciągnęłam gazetę z krzyżówką i… zaczęłam na niej pisać. Powstał wiersz refleksyjny, chociaż byłam wtedy radosna, bo kocham słońce, wodę, uwielbiam pływać. Chyba musiałam być w poprzednim życiu foką, ale mąż mój twierdził jeszcze co innego. „Byłaś wydrą, kochanie” – lubił się ze mną droczyć.
Pisanie bywa oczyszczeniem wewnętrznym. Kilka lat temu umarł mój mąż, cierpiał na chorobę Alzheimera, z dnia na dzień tracił pamięć, w końcu ledwo mnie rozpoznawał. Wypisałam tę chorobę i uczucia z nią związane, wyrzuciłam z siebie i złość, i gniew, i nienawiść, i współczucie; w ten sposób powstał tomik „Żywica”. Pisanie było wtedy dla mnie ratunkiem.
Kiedy się w życiu dużo dzieje, to się nie ma ochoty na poezję. Teraz piszę więcej, bo jestem sama i mam sporo czasu. Tak, to prawda, że każdy poeta najbardziej lubi czytać własne wiersze. Czasem czuję się jak ta kura, która zniosła jajko i gdacze: ko, ko, ko. Nie, nie lubię zajmować się domem, sprzątać i gotować, lodówka u mnie nieraz jest pusta, mogę zjeść cokolwiek, nie przywiązuję do tego wagi. Także gromadzenie rzeczy jest obce mojej naturze, wartość mają tylko pamiątki. W mieszkaniu mam stare meble, jeszcze z gabinetu mojego ojca. I zegar z rodzinnej Częstochowy, który od urodzenia wybija godziny mojego życia.
Pani mówi, że piszę o przemijaniu, że nie godzę się ze starością… Staram się ją przyjąć i akceptować na tyle, na ile mogę. Ale też często postępuję tak, jakbym miała dużo mniej lat. Podróżuję, pływam, wygrzewam się na słońcu.
W życiu najważniejsi są dla mnie ludzie i moje kontakty z nimi, mam przyjaciół na całym świecie. Dziwię się młodym ludziom, którzy potrafią spędzać przed komputerem po kilkanaście godzin na dobę. To jest jakieś straszne zaprzedanie się pracy, poddanie kieratowi. Co prawda też mam komputer, ale używam go tylko jako pomocnej mi maszyny, przepisuję na nim swoje utwory, komputer nie zastąpi nigdy bliskości z drugim człowiekiem.
Tak, przez całe życie piszę wiersze… Ale to nie moja zasługa.
Tak, to prawda, że każdy poeta najbardziej lubi czytać własne wiersze.