15 cze

Andrzej Samborski: Znaki zapytania

Jan Polkowski, Elegie z Tymowskich Gór, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008

Tymowskie Góry? Ich istnienia nie udało mi się potwierdzić w encyklopedii. Jakby były krainą z legendy, ze snu, może z pradawnej przeszłości. Niedzisiejszy jest język tej poezji. Słów: ojczyzna, ornat, Magadan dawno już nie czytałem w dobrych wierszach — w tak dobrych, jak te.
I pomyśleć, że minęło zaledwie 20 lat. „Elegie z Tymowskich Gór” powstawały między 1987 a 1989 rokiem. W 1990 Jan Polkowski wydał je — jak wszystkie poprzednie tomiki — konspiracyjnie, na powielaczu, w tak zwanym drugim obiegu. Tymczasem wszystko wokół się zmieniło.
Czy publikację tych wierszy na nowo, w zupełnie innej rzeczywistości, można odczytać jako swego rodzaju pojedynek z czasem? Chyba przeciwnie. Autor poddał się biegowi lat. Pozwolił, aby nurt czasu porwał dawniej zrozumiałe aluzje, a zamiast nich wyżłobił w poetyckim słowie nowe sensy i piętra znaczeń. W ten sposób wiersz może stać się niczym fuga, w której raz poddany muzyczny motyw powraca w coraz to innym instrumentarium:

„(…) widziałem jak rośnie fuga,
słyszałem ochrę i biel, dotykałem mgły słów.”

Te wiersze przypominają też zagadki. Jednak nie ma odpowiedzi, za to coraz więcej pytań. A jako że zwykle mowa o rzeczach ostatecznych, więc stąd już tylko o krok do mistycyzmu lub filozofii.

„Zaistnieć to znaczy opisać tę lukę w pamięci? Wieczność
stawania się?

Charakterystyczne jest u Polkowskiego nagromadzenie znaków zapytania. I paradoksy — wytrącające myśli z utartych ścieżek. Wiele spośród tekstów ma formę skrótową, zbliżoną do haiku.

„Dziecko mówi: dotykam nieba
tą trawką. Zamknąwszy oczy
płyną obłoki.”

Wiersze układają się w liryczną opowieść o życiu. W tle — pulsuje, zmianami pór roku, przyroda, zaciera się w pamięci historia. Niezrozumiała jest już, być może, na przykład, odmalowana w jednym z utworów scena palenia pozostałych po zmarłym (po autorze) papierów. Wyjaśnia to jego biografia. Był więźniem politycznym, konspiratorem, wydawcą podziemnych pism. Mógł spodziewać się najgorszego losu. Samemu sobie napisał elegię:

„Pochyl głowę, biedna ziemio,
kłaniajcie się dzwony.”

Lecz nawet do pożegnalnego gestu życie dodało, jakże typowy dla twórczości Jana Polkowskiego, znak zapytania.