Andrzej Samborski: WSZYSTKO OD NOWA
Ewa Lipska, Pomarańcza Newtona, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007
Odniosłem wrażenie, że najnowszy tom poezji Ewy Lipskiej „Pomarańcza Newtona” jest artystyczną prowokacją, eksperymentem, może nawet swego rodzaju testem projekcyjnym. Zamiast atramentowych plam są tu fotografie zbiegających się koncentrycznie linii pęknięć, no i wiersze – dopuszczające wielość interpretacji, niczym okruchy stłuczonego lustra, odzwierciedlające rozsypane fragmenty rzeczywistości. Umysł odbiorcy dąży do samodzielnego ich uzupełniania, porządkowania i zestawiania według własnych wyobrażeń.
Wiele już napisano – i dobrze, i źle – o tej książce. Lektura tych, jakże różnych, nieraz sprzecznych opinii, może być nie mniej interesująca od dzieła, którego dotyczą.
W swojej próbie zrozumienia – rekonstrukcji całości obrazu – za kluczowe uznałem słowa zamykające tytułowy utwór:
„Wymyślam wszystko od nowa
zapatrzona w pomarańczę Newtona
i w twoje oczy
które odzyskują
mój wzrok.”
Tak jak i w innych wierszach tego zbioru, jest to osobiste wyznanie. Wszystkie stanowią cykl, przybranych w poetycką formę, opowieści dla kogoś, kto umarł, dla dawnego towarzysza życia. Autorka niejako powierza swoje oczy, uszy, nos (w tych wierszach przywoływane są także smaki i zapachy) do dyspozycji zmarłego.
To upiorna wizja. Ton wypowiedzi jest chłodny. Z perspektywy śmierci wszystko staje się równie nieważne. Nie ma potrzeby, aby schlebiać komukolwiek. O sobie i o innych ludziach pióra Lipska pisze: „Kelnerzy języka”. Albo też: „Pielgrzymka kelnerów / niesie na tacy święty guzik.” I chociaż: „Na bilardowej ziemskiej kulce / tyle się zdarzyło”, autorka kwituje wszystkie te wielkie troski i nieszczęścia zimną ironią: „Patrzymy sobie w oczy / jak metal z metalem.”
A Bóg? Poetka powtarza dwukrotnie: „Bóg przyznał się / że jest tylko człowiekiem”. Czyżby był, równie jak my, bezradny wobec tajemnicy śmierci? Po wielokroć, niczym refren, powracają frazy: „Oni już byli. / My właśnie jesteśmy. / Wy dopiero będziecie.” Tak toczy się życie, ciąży z bezwzględną siłą grawitacji ku ziemi i zagładzie.
Do ziemi, jednocząc się z nią, powrócił człowiek, którego autorka kochała. Może dlatego w wizji poetyckiej następuje utożsamienie tych istnień:
„Ścinam ci
trawę z ust.
Poznaję
zachwyt.”
Pojawia się również skali i optyki patrzenia. W wyobraźni poetki kochany człowiek urasta do rozmiarów ziemskiego globu. Kula ziemska zaś – w subiektywnym odczuciu – kurczy się do wielkości pomarańczy, Ta, chociaż: „Nosi na sobie / zjadliwy kolor / przegranego życia”, teraz da się – zdawałoby się – łatwo opanować. Można ją zamknąć w dłoni.
Lecz nawet w ten myślowy eksperyment wdziera się przeczucie katastrofy. Za przyczyną wszechwładnej siły ciążenia, człowiek i ziemia, wcześniej czy później, runą na siebie.
W moim subiektywnym odczuciu, najnowszy tom poezji Ewy Lipskiej „Pomarańcza Newtona” jest nie tyle proroctwem jakiś szczególnych nieszczęść trapiących współczesność, mogących powstrzymać nadejście przyszłości. Obwieszczenia „ostatniego już krzyku demokracji”, czy też tego, jakoby: „W kole historii / pękła oś” gotów jestem włożyć między retoryczne figury, jakich wiele jeszcze przyniesie, mówiąc słowami poetki, „farbiarnia wschodów i zachodów słońca / szlifiernia magii słów i ognia”. Tym, co naprawdę w tych wierszach przejęło mnie do głębi, jest wieczny dramat kondycji ludzkiej, zapowiedź czekającej każdego z nas tragedii, wobec której chciałoby się wołać, by lepiej już pospadały wszystkie gwiazdy.