Alicja Kowalewska: Bezpartyjny, abstrakcyjny głos ludu. Flash Mob
Rozjaśnić szarość dnia
Pewna Pani do pewnej Pani w środku komunikacji miejskiej (zasłyszane):
„Teraz to ta młodzież już zupełnie zdziczała. Niech Pani sobie wyobrazi, jechałam ostatnio metrem i podchodzą do mnie dwaj chłopcy, w ręku mają miski z tym, wie Pani, co to reklamują w telewizorze, no te kornfleksy i pytają się, czy mleko mam. Wyobraża sobie to Pani, co im się teraz w tych głowach roi, syn mi ostatnio wytłumaczył, że to taka zabawa niby jest. Ja im dam zabawę, to z tego lenistwa tak się robi. I wie Pani co, ja im te wygłupy z głów powybijam i żeby nie było, że się z ludzi starszych podśmiewają, to ja ostatnio na wszelki wypadek mam zawsze karton mleka, wie Pani, przy sobie”.
Flash mob – początek.
Flash (ang. błysk, nagła chwila)
Mob (od łacińskiego mobile vulgus, niestały tłum)
Flash mobem przyjęło się (od momentu pierwszego użycia tej nazwy w 2003 roku) określać zgromadzony na krótki czas (kilka minut) tłum, którego uczestnicy, komunikując się wcześniej drogą internetową, uzgadniają przeprowadzenie szybkiej akcji. Na umówiony znak, lub o konkretnej godzinie (uczestnicy synchronizują zegarki) wszyscy zgromadzeni odgrywają surrealistyczną czynność (kładą się na ziemi, głośno śpiewają lub z czepkami pływackimi na głowie i okularkami do pływania patrzą w niebo).
Flash moby wykazują pewne podobieństwo do politycznych demonstracji, choć pierwotnie zakładały brak jakiegokolwiek utylitarnego znaczenia.
Pierwszy flash mob zorganizował obywatel Stanów Zjednoczonych, Billa Wasika, dziennikarz nowojorskiego czasopisma „Harper’s Magazine”.
Początki tego zjawiska były nieznane szerokiej publiczności, dopóki Wasik nie opublikował artykułu traktującego o zainicjowanej przez niego akcji, mającej miejsce na Manhattanie w 2003 roku. Wówczas narodziło się określenie flash mob, a urzeczywistnieniem idei Wasika było zgromadzenie w sklepie z dywanami ponad setki ludzi zamęczających sprzedawcę pytaniem o sprzedaż dywanu miłości, który jak twierdzili, zamierzali kupić jako komuna, żyjąca kolektywnie i podejmująca wspólnie wszystkie życiowe decyzje.
Jak to działa?
Specyfiką zjawiska jest jednorodna forma komunikacji, jaką opracowali i przyjęli członkowie społeczności flash mobowych na całym świecie.
Flashmobowcy „skrzykują się” przez Internet. Na stronie lokalnych inicjatorów akcji flashmobowych każdy może znaleźć informacje o zbliżającym się wydarzeniu i adres mailowy, na który potencjalny uczestnik musi wysłać wiadomość. Wtedy pozostaje już tylko czekać na mail z informacją o miejscu, godzinie i tematyce zabawy.
Bystry tłum
Sprawnie i szybko komunikujące się społeczeństwo to znak naszych czasów. Internet zaspokoił i rozbudował nasze potrzeby kontaktu z innymi ludźmi. Zapewnił rozmowy na chatach, sieci wymiany plików „peer to peer”, portale tematyczne przystosowane do zamieszczania opinii czytelników. Pozwala to de facto każdemu na rozpowszechnienie komunikatu i zawartej w nim treści, co do niedawna zarezerwowane było tylko dla profesjonalnych mediów i wąskiej grupy ludzi.
Narodził się Bystry Tłum (smart mob).
Howard Rheingold w książce „Smart Mobs: The Next Social Revolution” nakreśla wizję społeczeństwa, organizującego się spontanicznie, inteligentnie i skutecznie. Nowy model zachowań zbiorowych, sugeruje Rheingold, wywołuje rewolucję społeczną, demokratyzację możliwości sterowania tłumem. Nie jesteśmy już chaotycznym, przypadkowym tłumem, określanym słowem „mob”. Możemy wpływać na samych siebie oraz na innych. Flash mob, jak sugerują antropolodzy kultury, jest wyspecjalizowanym bystrym tłumem.
Teraz Polska
Pierwszy raz w Polsce pytanie: „Co tu się dzieje?” mieli okazję zadać mieszkańcy Radomia. Zabawa polegała na zachwalaniu smakowitości bułek z serem w jednym z hipermarketów. Był rok 2004 i wkrótce miała nadejść fala „przypadkowych tłumów”, nieprzypadkowo zgromadzonych.
Flash mobowanie istniało w Polsce dużo wcześniej. Na przełomie lat 70. i 80. podobne happeningi organizowała Pomarańczowa Alternatywa – np. dwóch albo trzech stawało na ulicy i patrzyło w niebo, mówiąc: „Ooo”. Co prawda, wówczas o coś chodziło: np. o spreparowanie cudu i udowodnienie, że łatwo jest manipulować ludźmi i robić ich w konia. Niektórzy do dziś wierzą, że byli wówczas świadkami cudu albo nalotu UFO.
Domagali się ziemniaka
Flash moby nie zawsze się udają. Jeśli nie są spontaniczne, wolne od społecznego czy politycznego kontekstu i nadrzędnej idei, jeśli służą szczytnemu, ale jednak konkretnemu celowi, nie są autentyczne.
I jeszcze jeden warunek: muszą zostać zauważone.
Empik, Warszawa. Ku przerażeniu pełniącego służbę strażnika, tłum ledwo mieszczący się na piętrze, monotonnym głosem domaga się ziemniaka. Przez pięć minut poruszają się w zwolnionym tempie, niczym żywe trupy z wyciągniętymi do przodu rękami wołając: „ziemniak, ziemniak, oddajcie mojego ziemniaka”.
Warszawa, Rotunda, grupa ludzi podejrzanie często spogląda na zegarek. Wiedzą, że za moment zegar wybije trzynastą, a wtedy na ich głowach znajdą się kolorowe czepki, pływackie okulary przesłonią oczy, a palec wskaże Pałac Kultury i Nauki. Adrenalina na początku wstrzymuje odwagę, by wykonać pierwszy ruch, jednak chłopak z teczką decyduje się zainicjować akcję. Powoli wszyscy są obiektem zainteresowania. Jakiś pijaczek klaszcze. Ktoś inny robi zdjęcia.
Wrocław, Galeria Dominikańska, koło fontanny po stronie Mc Donalda. Zgromadzeni wiedzą, jak czynić flash mobową powinność. Dokładnie o 15.00 zaczynają kaszleć i drapać się po głowie. O mały włos nie zostaliby przegapieni. Na miejsce stawiło się ich tylko… czworo. Kiedy zaczęli kasłać, nikt nie zwrócił na nich uwagi. Na szczęście kaszląc, drapali się po głowach.
Co jest potrzebne do udanego flashmoba?
Paradoksalnie niewiele. Idealna synchronizacja zegarków i zachowań uczestników nie wymaga nakładów finansowych i czasowych. Jedynie zaangażowania i zrozumienia idei. Co jest marzeniem każdego flashmobowego organizatora.
Na stronie WFA czyli Warszawskiego Frontu Abstrakcyjnego znajdziemy informacje o ich działalności, zapowiedź najbliższej akcji oraz… właśnie opis idealnego flashmoba.
Z ludźmi z WFA dziennikarze nie mogą porozmawiać, przeprowadzić wywiadu… Są oni, z założenia, anonimowi i nie życzą sobie ingerencji mediów w spójność założeń tej inicjatywy. Dlaczego? Media wykorzystają wszystko dla własnych potrzeb i zysku, napędzają koniunkturę na zjawisko, a potem, kiedy się nasycą, porzucają temat, skazując go na zapomnienie. Inicjatorzy WFA nie chcą, by ich ruch stał się tymczasowym trybikiem w tym mechanizmie.
Czy jest możliwe uchronienie tak nośnego marketingowo pomysłu od przejęcia przez speców od reklamy i kreatorów wizerunku?
Producent zestawu Xbox 360 Playstation użył flashmobowego chwytu w reklamie telewizyjnej: Na ekranie widać dworzec. Nagle z tłumu wyłania się dwóch mężczyzn trzymających w rękach wyimaginowaną broń. Mierzą się wzrokiem. Wtem, jeden zaczyna strzelać, drugi kocim ruchem, wykonując przewrót, unika „kuli”. Po chwili cały dworzec „strzela”, „ściga” i „zabija” się nawzajem. Reklama okazała się bezdyskusyjnym sukcesem.
Czy flash mob padł już ofiarą urynkowienia?
„Nie” – twierdzi Krzysztof Wacławek, fotograf od kilku lat dokumentujący te wydarzenia.
I podaje przykład, kiedy to flash mob wykorzystał reklamę. Tę konsoli gier właśnie. W Centrum Handlowym w Warszawie organizatorzy urządzili dokładne odwzorowanie komercyjnego spektaklu. Oczywiście z przymrużeniem oka. Było równie spektakularnie, tylko śmieszniej.
Czemu oni to robią?
„Czy nie szkoda na to czasu?”
„Ale można zrobić w tym czasie coś przyjemnego, bardziej pożytecznego…”
„Czy to jakiś happening?”
„Na pewno coś jednak manifestują!” – snują przypuszczenia podejrzliwi obserwatorzy wątpiący w czystość intencji flashmobowców.
„Ludzie zbierają się tylko po to, by być razem”, „Poczucie wspólnoty”, „Liczy się czysta przyjemność z wykonywania tej samej absurdalnej czynności, która rozświetla szarość codzienności”, „Nie chodzi o nic” – ripostują uczestnicy akcji flash mobowych.
„Mają czas, mają pieniądze. Ludzie nie mają zbyt wielu poważnych problemów. I uczestniczą w takiej zabawie. To nie jest dla nich nuda, to jest problem wymyślenia kolejnego doznania, kolejnej frajdy, jaką ma się w życiu” – wyjaśnia dr Wojciech Pawlik, socjolog.
A jak podoba się Wam diagnoza pewnego Amerykanina?
„Tak to jest, kiedy Nowemu Jorkowi zakaże się palić!”