Aleksandra Tetera: Miłość na tirowisku
Michał Witkowski, Margot, Świat Książki, Warszawa 2009
Postać Królowej Margot (Małgorzaty de Valois) była inspiracją do powstania co najmniej sześciu filmów i jednej powieści. Michał Witkowski do tej listy postanowił dopisać swoją własną, rudą „Margot“.
Z powabem i lekkością ruchów, typową dla operatora maszyn ciężkich, królowa tirowców Witkowskiego wyprzedza francuską władczynię w ilości erotycznych ekscesów. Każdym skinieniem drążka zmiany biegów uruchamia w wyobraźni czytelnika podtytuł powieści, który mógłby brzmieć: „Savoir vivre dłubania w nosie”.
„Margot” — baśń dla wynaturzonych bibliofili, okraszona gadżetami prosto z seks shopu. Fabuła tej powieści z powodzeniem posłuży jako scenariusz cyrkowego happeningu lub burleski. Po opętanym przez tiry asfalcie pełzną dziwy, wykolejone człekokształty. Oprócz kierowcy tira–chłodni, czyli tytułowej Margot, bohaterami obłąkanej przypowieści jest trójca uświęconych postaci: Św. Asia od Tirowców, Ksiądz Marek oraz Waldi Bacardi Mandarynka.
Zgraja indywiduów spotyka się na gruncie antyreligijnym, czyli na spa–plebanii. W tym miejscu Witkowski daje upust swoim proroctwom dotyczącym przyszłości Kościoła. Idąca z duchem czasu i pieniądza instytucja, może już wkrótce udostępnić nowe formy obcowania z wiarą: spowiedź internetowa na gadu–gadu, czy też możliwość złożenia ofiary za pomocą karty płatniczej. Tego typu przewidywania w niczym nie kłócą się z wizerunkiem Chrystusa, który już dziś z większości obrazów kusi nas sylwetką modela, trwałą do ramion i nieskazitelnie białym uzębieniem. Ponadto wątek religijny zostaje przez pisarza niejako podrasowany w oparciu o potencjalne wątki z życia Syna Bożego, który jak niemal wszyscy Żydzi, musiał być obrzezany. Na pamiątkę tego wydarzenia, w futurystycznym świecie powieści „Margot”, utworzono internetową Sektę Czcicieli Świętego Napletka. Amen.
W kontekście uwznioślenia upadłej polskiej rzeczywistości, powieść Witkowskiego przywodzi na myśl wydane dwa lata temu „Żywoty świętych osiedlowych” Lidii Amejko. Jeśli ktoś gustuje w tego typu porównaniach, na pewno dostrzeże w „Margot” także przygaszone gwiazdy szit–biznesu, którym część swojej prozy poświęciła m.in. Dorota Masłowska. W swojej najnowszej powieści Witkowski umiejętnie naśladuje także współczesną manierę posługiwania się językiem. Konstruuje proste i krótkie zdania oraz liczne skróty: „Rzeka płynęła, płynęła, płynęła. Płynęła. I płynęła. A także p”.
Ten koktajl Mołotowa lub jak kto woli: losy królowej polskich wertepów, wieńczy zepchnięta na pobocze, aczkolwiek wiecznie przewodnia — miłość.
— Tylko my w całym kosmosie?
— Tylko my, tylko my!
Tu była dłuższa chwila samego tylko mlaskania i pomlaskiwania kosmicznego, jakby jedna czarna dziura drugą ze smakiem chrupała.
— Jak cię wołają?
Dosłyszałam jeszcze tylko jak zza mgły:
— Żmija — po czym zapadłam się w coś miękkiego i pachnącego ogniem, jadem, kometa w ziemię walnęła i się wryła.
Zapewne przez wielu książka Michała Witkowskiego zostanie odczytana jako „piękna literacka katastrofa”. Tymczasem, gdyby autor pokusił się o dopisanie do „Margot” suplementu ilustrującego zagładę świata, byłby to bez wątpienia najsubtelniejszy rozdział tej historii.