Jacek Gutorow: Origami
Trzy tekturowe domki,
w których nikt nie mieszka.
Czasami myślę, że przeprowadzam się
do jednego z nich.
Rozpalam w piecu,
siedzę skulony w fotelu,
a z komina leci papierowy dym.
Trzy tekturowe domki,
w których nikt nie mieszka.
Czasami myślę, że przeprowadzam się
do jednego z nich.
Rozpalam w piecu,
siedzę skulony w fotelu,
a z komina leci papierowy dym.
Są jak kryształ, cichy wodospad wśród rzeczy: biurka,
książek na półce, zielonej lampki. Drewniane serce pełne drzazg
też w nich jest, i sad za murem, którego się nie przeszło.
Martwy piec osłania dni, gdy ktoś stoi w drzwiach
i milczy, a prószący śnieg ma śmiałość snucia wielu intryg naraz.
Mają w sobie coś z nizania koralików. Tu czerwony, tam zielony; Read More
Nad jeziorem popłoch. Dźwięki w szczelinie błękitu.
Kaskada słów zmielonych w drobny pył. Ryzyko niewielkie, ale zawsze.
Przecież fala może unieść wszystko, dosłownie wszystko.
I z tego miejsca widzę swój początek, obietnicę długiej, zawiłej historii.
Skończyło się na zapowiedziach snu nabrzmiałego od znaczeń –
w istocie zaliczyłem kilka chwil, które poza tym były warte nie więcej
od własnego trwania, tego zdziwionego ładunku mieszczącego się w spojrzeniu,
jakim ktoś mógł obrzucić port i parę goniących się mew.
Nic ponad to. Zapach kawy miał coś morskiego i ciszę
przedpołudnia. Dużo słów. W kącie upchnięte cienie drzew,
głęboka purpura zamkniętej szafki i lato z wywiewanymi firankami.
Ci z kresów przeniesieni na jałową ziemię
którzy długo nie chcieli się przyjąć marnieli
przeklinając nowy porządek
ci z lasów trzymani w piwnicach by zmiękli
którzy długo mrużyli oczy chorowali
przeklinając nowy porządek
ci z powstania nawożeni czarną pianą gazet
którzy długo błądzili w ruinach miasta
przeklinając nowy porządek Read More
Żyli na granicy
mieszkali w namiotach spotkania
na szczytach gór karmili
głodne anioły
gdy inni drżeli przed śmiercią
oni dreptali na drugą stronę
jak się idzie po chleb
albo poranną gazetę Read More
1.
Pachnie tymiankiem i miętą. O zmierzchu odrobinę
trzeszczy. Cienie jabłoń i grusz mają sen.
Jak spokojnie. Chciałoby się położyć na trawie,
wyobrazić sad jeszcze wyższy, bardziej pękaty
od soków i wina, szorstkich popołudni i robaczywek
znajdowanych w rowach. Jak parno przed deszczem
i pachnie rezeda, a w kącie krajobrazu pleni się zaraza
i słodycz. Chciałoby się wyjść, zostawiając odbite, zielone
desenie na trawie; odnaleźć inaczej rozgałęzione drzewa
w sadzie na nowo przechylonym, pod świeżo wybielonym niebem,
w życiu, którego ścieżki dopiero się odkrywa. Read More
Podczas spotkania autorskiego w Poznaniu wspominał pan dedykację „Mistrzowi Mowy Polskiej – Tymoteuszowi Karpowiczowi”, która otwierała tom Rafała Wojaczka „Nie skończona krucjata”. I powiedział pan coś, co mnie zaintrygowało. Mianowicie, że nie był to wcale komplement. Jak zatem rozumieć tak jednoznaczną, zdawałoby się, dedykację i wskazanie Mistrza?
Stwierdzając, że nie był to wcale komplement, miałem na myśli dosłowność Wojaczkowej dedykacji, która nie tylko wyraża uznanie, ale przede wszystkim wskazuje na Karpowicza jako Mistrza Mowy Polskiej (nie – „zaledwie” uznanego za mistrza przez Rafała Wojaczka). Powinno się czytać tę dedykację w całym jej szerokim znaczeniu, pamiętając, że Mowa Polska jest pojęciem obszerniejszym od polskiej poezji i obejmuje to wszystko, co jest życiem mowy: jej historią i jej przyszłością, teraźniejszą powszedniością i jej świętami, jej uziemieniem i wniebowstąpieniami… Obejmuje to wszystko, co jest życiem mowy, a więc i to, co jest mową życia. I jeśli dobrze rozumiem intencję Rafała, to właśnie mistrzostwo życia w Mowie Polskiej cenił najwyżej. Read More