04 lis

Janusz Drzewucki: Mój wybór i tylko mój

(wyznanie krytycznoliterackie)

Jeden z moich przyjaciół zapytał mnie w tych dniach o najważniejsze – według mnie – utwory dla literatury polskiej XXI wieku; jakie książki bym polecił, jakich autorów? Wprawił mnie tym pytaniem w nie lada zakłopotanie, a nawet w popłoch, bo odpowiadając, nie chciałbym nikogo pominąć, każdemu chciałbym oddać sprawiedliwość, a to jest raczej niemożliwe. Uspokoiłem się, gdy mój przyjaciel stwierdził, że nie liczy wcale, że oddam Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek, że sprawię, iż wilk będzie syty i owca cała, liczy natomiast na moją jak najbardziej osobistą i subiektywną refleksję.

Ośmielony tą sugestią, a także faktem, że niebawem minie trzydzieści lat od mojego krytycznoliterackiego debiutu, zacząłem rozmyślać nad odpowiedzią. Read More

14 wrz

Janusz Drzewucki: Być świadkiem

Nad Notatnikiem niespiesznego przechodnia Jerzego Stempowskiego

1.

Pytanie „czym jest esej?” pozostaje pytaniem bez odpowiedzi, mimo że biedzą się nad tym od lat teoretycy wszystkich możliwych szkół literaturoznawczych. Na pytanie to można udzielić setkę odpowiedzi, każda będzie dobra, chociaż tylko w pewnym sensie. Żadna nie zdobędzie statusu tej jednej, jedynej, ostatecznej. Aby nie było wątpliwości, swojej wykładni eseju jako gatunku nie mam, jestem jednak pewien, że gdyby udało się komuś wniknąć w istotę eseistyki Jerzego Stempowskiego (1893-1969), temu równocześnie udałoby się sformułować definicję eseju jako takiego, nie zapominając tego, co on sam kiedyś skonstatował: „Nie na każde kichnięcie mówi się «na zdrowie». Nie na wszystkie pytania się opowiada”. Read More

07 wrz

Józef Hen: Historia pewnej powieści

Posłowie do książki Nikt nie woła 

Najpierw było życie – potem pisanie. Najpierw ucieczka ze stalingradzkiego batalionu pracy, żeby dotrzeć do armii Andersa, gdzieś w Uzbekistanie – tak, najpierw to: głód, nędza, upokorzenia. I znowu batalion pracy, ale tym razem dobrowolnie. Żeby przetrwać. To ten batalion w Angrenie pod Taszkientem, który czytelnik poznał, i to ci ludzie ze wspólnego namiotu, występujący w książce pod własnymi nazwiskami: Łaboresznych, Wasiljew, Wołyński, Gilman, Kuszer (w powieści jednak Uszer), Tatar Zinatulin, który naszym namiotem dowodził, i Tatar Fajzijew, dumny, że „siedem klas konsył”; Azerbejdżanin Hadżimuchamedow, w ogromnej futrzanej czapie; Niemcy: Werner, Hahn, Derbent i lejtnant Steinkopf; inżynier Sitnikow, technik Rybak i jego zapłakana żona. Znowu ucieczka (formalnie dezercja, za którą groziła czapa), dotarcie do armii Andersa, dramatyczna komisja – już wiadomo, że ostatnia – kolejne upokorzenie – ale wreszcie jakiś dokument, świadectwo istnienia, i do tego nieoczekiwany dar niebios: mundur, płaszcz, buty, wspaniałe angielskie buty – całkowita odmiana. A potem już Samarkanda, szkoła pedagogiczna, fabryka. I Ona…

Rzecz znamienna – coś, co chyba da się wytłumaczyć od strony psychologicznej: w Samarkandzie nie pisałem o tym, co niedawno przeżyłem – pisałem o Warszawie. Znajomi, dręczeni nostalgią, zapraszali mnie wieczorami na duszone buraki cukrowe, żebym im czytał fragmenty – zdarzało im się i popłakać. Być może, czułem, że nie jestem gotów, by zmierzyć się z wciąż czekającym tematem, że jeszcze muszę dojrzeć, nabrać dystansu. W Lublinie, jesienią 1944 roku, czyli dwa lata później, jakaś próba jednak się zdarzyła. Na odwrocie plakatów hitlerowskich, wzywających Polaków do obrony Europy przed bolszewikami, napisałem opowiadanie pt. Dokument. Bolesny epizod z Jangi-Jula. Zaniosłem rękopis do redakcji „Gazety Lubelskiej”, gdzie wcześniej zamieszczono fragment mojej „warszawskiej” prozy (którą Janusz Minkiewicz natychmiast schlastał, że „napisana tajemniczym szyfrem”). W „Gazecie” Dokument przeczytali, pochwalili i powiedzieli rozsądnie, że to nie jest czas na publikowanie takich opowiadań. Ale poprosili, żebym im rękopis zostawił. Musiał on zrobić chyba wrażenie, skoro w dwa lata później w Łodzi redaktor Grzegorz Jaszuński, wtedy w „Robotniku”, wciąż go miał. Przewiózł go i zachował przez wszystkie wojenne przeprowadzki i ewakuacje, czego nigdy mu nie zapomnę. Dokument włączyłem do mojej debiutanckiej książki Kijów, Taszkient, Berlin, która ukazała się jesienią 1947 roku z podtytułem Dzieje włóczęgi. Włóczęga w niej była, ale nie było batalionu pracy. Ani miłości.

Read More

07 lip

Huldar Breiðfjörð: W samochodzie z R (fragmenty)

12.

Jedziemy dalej. Wszystko dookoła krzyczy: Patrz na mnie! Góry prężą się i walczą o naszą uwagę, doliny leżą na grzbiecie i przebierają nogami w nadziei, że ktoś je podrapie po brzuchu. Nie rusza nas to i jedziemy bez zatrzymywania. Przecież R nie fotografuje pejzaży.

13.

Czy fotografia łososia mówi coś o środowisku, w którym został przyłapany? Gdy tak siedziałem w samochodzie i gapiłem się na R, który robił zdjęcie strachowi na wróble w polu ziemniaków, zacząłem się zastanawiać, jaka Islandia trafi do tej książki. Na przykład R chce robić zdjęcia tylko wtedy, gdy jest pochmurno. Zamiast nowości, interesuje go to, co stare. A jeszcze lepiej, jakby było zepsute albo kompletnie zniszczone. Pewnie Islandia będzie na tych zdjęciach dość ponurym i obskurnym miejscem. Może to jest sposób na wpuszczenie kreacji do świata fotografii. To jest Islandia, jaką widzi fotograf R.

Read More

07 lip

Hermann Stefánsson: People are strange

Twierdzenie, że Islandię zamieszkują dwa narody, nie jest przesadą. Z jednej strony mamy mieszkańców Rejkjaviku, z drugiej ludzi prowincji. Obywatele wolnego miasta Rejkjavik z reguły postrzegają swych rodaków spoza stolicy jako dziwaków, a nawet swego rodzaju szaleńców. Ponad 200 000 z 320 000 Islandczyków mieszka w Rejkjaviku lub jego okolicach, a kraj wyraźnie rozwija się w kierunku modelu wolnego miasta z otaczającą je rozległą i rzadko zaludnioną prowincją. Mniej więcej w połowie dwudziestego wieku powstała teoria głosząca, że utrzymanie równowagi osadnictwa w kraju wymagałoby, aby połowa jego ludności żyła na wsi. Sprawy potoczyły się jednak inaczej. Lansowana polityka rozwoju regionalnego okazała się całkowitym fiaskiem. Jeśli obecny trend utrzyma się, to za dwadzieścia lat tylko niewielka liczba Islandczyków będzie żyła na wsi i w rozproszonych wioskach rybackich, a 80 % będzie mieszkało w Rejkjaviku i okolicach. Według najnowszych statystyk, w Islandii jest ok. 77 000 koni i 470 000 owiec. Tych ostatnich trzydzieści lat temu było milion sztuk. Tak więc wzrostowi liczby ludności w stolicy towarzyszy spadek pogłowia owiec. Choć ucieczka ze wsi nie jest niczym nowym – ludzie od dziesięcioleci porzucali swe gospodarstwa – zjawisko to jednak stopniowo się nasila.

W Rejkjaviku, gęstość zaludnienia wynosi 407 osób na kilometr kwadratowy. Innymi słowy, nie jest to zbyt gęsto zaludnione miasto. W jego granicach nie spotkamy raczej owcy ani konia, za to prawdopodobnie słyszalny będzie gwar rozmów, szum samochodów, śmiech dziecka. Nie trzeba iść daleko, by kogoś spotkać, chociażby kuzyna, gdyż wszyscy Islandczycy są spokrewnieni. Rejkjavik jest jak znaczek pocztowy na kopercie o powierzchni 100 000 kilometrów, jednak nikt nie zna danych adresata i nie wiadomo, kiedy zjawi się listonosz.

Read More

10 cze

Wojciech Kaliszewski: Spojrzenie spoza okularów

Bolesław Miciński lubił niewątpliwie patrzeć na otaczający go świat. Lubił pejzaże, bo dostrzegał w nich obecność ziemskiego wymiaru ludzkiego życia. A bez zrozumienia tej perspektywy niemożliwe było dla niego zagłębianie się w przestrzeni ostatecznej, najważniejszej, czy – jak często powtarzał – eschatologicznej. Pejzaż traktował więc jako przedsionek wiodący do prawdy ukrytej, trwającej niczym pierwotnie spisany tekst pod wieloma warstwami nałożonych nań obrazów i napisów. Widzę w Micińskim niezwykle skupionego i precyzyjnego w swych ruchach, ale i pełnego pasji, badacza palimpsestów, który krok po kroku odsłania to, co pierwotne, najcenniejsze i najważniejsze. Dzięki tym ruchom, wydobywającym rozproszone i zatarte przez czas epizody, historia pewnych postaci, ich myśli i działań ponownie splotła się w czytelne wątki, wypełniając ramy pasjonujących opowieści pozornie tylko odległych od problemów codziennej rzeczywistości każdego z nas. Istnieje bowiem klamra spinająca przeszłość z przyszłością w rozpoznawalną całość. To nic innego jak szereg zasad, pozwalających ukończyć rozpoczęte dzieło, określić cel i wydać sąd. Zasady organizują wspólnotę, tworzą to, co rozpoznawalne. Najgłębsza istota międzyludzkich różnic i podziałów polega na odmienności zasad. Różnice biologiczne wydają się mniej ważne. „Mieszkańcy Dalekiego Wschodu – pisał Miciński – operują innym kryterium piękna i zła – i jeśli Chińczyk wydaje się nam istotą niepojętą, to dlatego właśnie, że posługuje się odrębnym kanonem wartości, miarą, dla której wzorem nie byli Fidiasz i Platon.” Miciński nie miał wątpliwości, że żyjemy według wzorca zasad, który umieszczony jest w konkretnej przestrzeni i który ma swój czas oddziaływania. Wieloprzestrzenna i tym samym jakby „wieloczasowa” rzeczywistość jeszcze w pierwszej połowie XX wieku stanowiła punkt wyjścia dla rozpoznawania różnic i odmienności kulturowych. Analiza i badanie odmiennych systemów wartości było istotnie poznawcze. Pojęcie globalizacji i kulturowej unifikacji miało się dopiero narodzić. Miciński szukał klucza pozwalającego otworzyć najbardziej ukryte, ale i najbardziej znaczące tajemnice kultury. Był niezwykłym analitykiem, przekonanym, że sztuka, ta najdoskonalej wysublimowana część kultury, jest ściśle powiązana z rzeczywistością, wyraża ją i ujmuje jej istotę i tworzy dla niej perspektywę istnienia w przyszłości. Sztuka i kultura to szansa na uczłowieczenie człowieka.

Read More

20 paź

Wojciech Kaliszewski: Wiersze, które są

Ogród wierszy czarnogórskich. Tak egzotyczny i tak – wydawałoby się – nierzeczywisty, bo wcześniej nieobecny, jakby niemy. I oto otwiera się, jest, zaskakuje swoją różnorodnością, tonacjami, perspektywą obrazów, zmiennością nastrojów. Jest miejscem, przez które biegną granice światła i cienia. Jest polem bitwy i odpoczynku. Jest miejscem człowieka na ziemi. Read More