28 wrz

Piotr Wojdat: W gęstej dżungli groove’u, czyli subiektywny przewodnik po twórczości Jamesa Browna

1.

Rozpocznijmy od spojrzenia na równoległe drogi, którymi w ostatnim pięćdziesięcioleciu podążają czasem sztuki plastyczne i muzyka.

Abstrakcyjny ekspresjonizm Willema de Kooninga czy Jackosona Pollocka z powodzeniem zestawić możemy z kompozycjami Johna Cage’a lub Mortona Feldmana z lat 50. Malarstwo i muzykę łączy wówczas podobna filozofia procesu twórczego: opartego na spontaniczności, przypadkowości, dominacji nieprzewidywalnego rozwoju wypadków. Pollock i Cage skłonni byli poddać akt twórczy władzy koincydencji – szkicując tylko ogólne ramy procesów generujących działania, pozostawiali ich ostateczny rezultat domenie przypadku (w wypadku muzyki dominował on zarówno na etapie kompozycji, jak też na etapie wykonania): kiedy Cage rzuca kośćmi (Music of Changes, 1951) lub tasuje karty (Theatre Piece, 1960), wykonuje de facto ten sam gest, co Pollock, który obchodzi dookoła ułożone na podłodze płótno, chlapiąc na oślep pędzlem – scena, jaką znamy ze znakomitych fotografii Hansa Namutha, który uchwycił ten, jak to później określono, „rytualny taniec” Pollocka. Jednocześnie obaj, tak Pollcok, jak Cage, pozostawiają w dziele swój wyraźny ślad – każda postać ekspresjonizmu czy artystycznego eksperymentu musi wszak zachować silne piętno twórczej indywidualności.

Odpowiedzią na praktyki de Kooninga czy Pollocka są prace Barnetta Newmana i Ada Reinhardta – zaawansowane uproszczenie kompozycji oraz maksymalna redukcja ekspresji wiążą się w nich z odsunięciem w cień podmiotowości twórcy: prace wydają się anonimowe, odpersonalizowane. Także Frank Stella i Kenneth Noland przeciwstawiają nieokiełznanemu indywidualizmowi abstrakcyjnego ekspresjonizmu zdyscyplinowaną, stabilną, przewidywalną, a przy tym prostą i niezwykle bezpośrednio przemawiającą do odbiorcy konstrukcję stworzoną z podstawowych figur geometrycznych o nasyconych, jednoznacznych kolorach. Dodajmy jeszcze do tego niezwykłą wręcz precyzję wykonania i – potęgujący wrażenie impersonalizmu i odrzucenia indywidualnej ekspresji – automatyzm w wielokrotnym, momentami wręcz obsesyjnym, powtarzaniu tych samych motywów kompozycyjnych, jak w kolejnych pracach Stelli: Gran Cairo (1962), Hyena Stomp (1962) oraz Color Maze (1966); czy Nolanda: Beginning (1958), Inside (1958), And Half (1959). Read More

28 wrz

Mirosław Bańko: Misie i cisie

Coraz więcej osób mówi: „Mi się to nie podoba”, „Mi się wydaje, że…” i podobnie. Ilekroć to słyszę, mam ochotę szyderczo zapytać: „Ci się to nie podoba?”. Ale zachodzi obawa, że wkrótce szyderstwo okaże się nieskuteczne, a „misie” znajdą się w normie nie tylko zwyczajowej.

W celowniku mamy do wyboru dwie formy: nieakcentowane „mi” i akcentowane „mnie”, stąd „To mi się podoba” (z akcentem na „to”), ale „Mnie się to podoba”. Tak było dotąd i tak – chciałoby się powiedzieć – nadal powinno być. Na świecie jednak chyba nic nie jest wieczne, a język przechodzi do wieczności dopiero wtedy, gdy wymrą jego użytkownicy.

Z punktu widzenia ekonomii języka „misie” są wręcz godne pochwały. Celownikowe „mnie” jest bowiem mało wyraziste, obsługuje też dopełniacz, biernik i miejscownik. Usuwając tę formę z celownika na rzecz wyrazistego, bo swoistego dla tego przypadka „mi”, upraszczamy więc polski system zaimkowy (nie pierwszy raz w jego historii), a niewiele tracimy: akcent i tak słychać, a nawet przeważnie widać, nie trzeba go więc wspomagać przez użycie specjalnej formy. Nie jest jasne, czy to uproszczenie wzmocni słabą pozycję celownika w polszczyźnie (raczej nie) i czy przez analogię akcentowane „tobie” zostanie wyeliminowane na rzecz nieakcentowanego obecnie „ci” (obawiam się, że tak). Zamiast jednak wróżyć przyszłość „misiom” i „cisiom”, wolę potraktować je jako punkt wyjścia do pytania o wiek emerytalny. Read More

25 wrz

Michał Domagalski: Zmieniać przeszłość, aby ją ratować

Jergović Miljenko, Ojciec, tłum. Magdalena Petryńska. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.

Ojciec ma w sobie wszystko, co książka odnosząca się do historii powinna posiadać. Odwagę! I z tą niezbędną odwagą Miljenko Jergović zabiera nas w niuanse przeszłości. Tej dużej, niemal globalnej, i małej – prywatnej. Tytuł w przypadku Ojca może być mylący. Co prawda jest to postać w życiu autora tego – jak sam nazywa swoją książkę – niedzielnego eseju ważna, chociaż z dziwnych względów. Nie byli na tyle sobie bliscy, żeby mógł zbudować powieść-rzekę o wzorcowych relacjach ojciec-syn. Za to na pewno wystarczy tego na coś naprawdę interesującego. Mimo że ojciec Jergovićowi „w określony sposób był […] zupełnie obcy”, to jednocześnie pisarz znał go prawie „jak siebie samego”. Trudno byłoby nazwać łączącą ich relację miłością. Autor zdaje sobie sprawę z patetyzmu owego stwierdzenia. Ale jest ono patetyczne dla niego dopiero jako wyznanie właśnie. Nie było takim jako rodząca się w głowie myśl. Read More

25 wrz

Janusz Drzewucki: Między poezją życia a życia prozą

Grzegorz Łatuszyński, Twoja chwila. Oficyna Wydawnicza „Agawa”, Warszawa 2012.

Przełom sierpnia i września 2011, Serbia, Wojwodina, Nowy Sad, gdzie odbywa się międzynarodowy festiwal literacki. Za chwilę na Placu Młodożeńców, niemal w centrum starego miasta, Grzegorz Łatuszyński ma czytać swoje wiersze, obok poetów z Rosji, Francji, Anglii, Niemiec, Węgier, Rumunii. Aktor miejscowego Teatru Młodych Emil Kurciniak ustala z nim kolejność przedstawianych utworów (zasadą prezentacji festiwalowych jest, że autor czyta swoje wiersze w oryginale, a aktor w przekładzie na język serbski). Zaglądam Grzegorzowi przez ramię i widzę, że tytuł jednego z jego wierszy brzmi po prostu Nowy Sad. Czuję lekkie ukłucie zazdrości w sercu i nie potrafię się powstrzymać przed wygłoszeniem przeświadczenia „Podbijesz tym wierszem publiczność jak nikt z nas, ani chybi. A swoją drogą, kiedy napisałeś ten wiersz, Grzegorz?” Łatuszyński chwilę się zastanawia, a potem w charakterystyczny dla siebie, flegmatyczny sposób odpowiada „Napisałem przedwczoraj, a na serbski przetłumaczyłem wczoraj.” Read More

23 wrz

Marek Olszewski: Rodzina jako źródło cierpień?

Zośka Papużanka, Szopka. Świat Książki, Warszawa 2012.

Chyba każdy, kto ma na swoim koncie próby pisania fabuł do szuflady, chciałby zaliczyć tak mocny debiut jak mieszkająca w Krakowie Zośka Papużanka (rocznik 1978). Jej pierwszą powieść wydał Świat Książki w prestiżowej serii „Nowa proza polska”, której mocną markę ustaliły między innymi nazwiska Jerzego Pilcha, Michała Witkowskiego czy Ingi Iwasiów. Jakby tego było mało, Szopka znalazła się wśród literackiej trójki nominowanej do Paszportów Polityki za rok 2012, zostawiając w tyle wielu uznanych autorów, których personalia można odszukać na internetowej stronie „Polityki”. Read More

23 wrz

Zbigniew Masternak: Zemsta Shutego

Sławomir Shuty, Jaszczur. Korporacja Ha! Art., Kraków 2012.

Sławomir Shuty wrócił (jeżeli rzeczywiście dokądś odchodził lub wyjeżdżał) do polskiej literatury niedawno wydaną książką Jaszczur. Jest to udany powrót aczkolwiek mocno kontrowersyjny. I taki miał być w zamierzeniu autora. Jan Bińczycki na obwolucie książki pisze, że „Jaszczur to literackie seppuku Shutego i zarazem jego najbardziej osobista książka”. To celne spostrzeżenie. Jaszczur to zemsta na środowisku literackim, a zwłaszcza na tak zwanej „warszawce” i „krakówku” – ludziach, którzy doprowadzili nowohuckiego autora do literackiej impotencji. W swojej powieści Shuty bezlitośnie obnaża mechanizmy rządzące dzisiejszym literackim showbiznesem, w którym pisarze mają coraz mniej do powiedzenia, a o wszystkim decydują wszechmocni wydawcy i pozostający z nimi w zmowie salonowi recenzenci. Shuty buntuje się przeciwko takiemu układowi sił i jest w tym bezwzględny:

Nie ma już sztuki!, jest real artmarket, każda inwestycja musi się zwrócić, dlatego prasa podpiera, hołota dostaje za to granty, tak zwani krytycy, pośrednicy, układ scalony, który wie i obwieszcza, żadne twórcze szaleństwo, ale sprawny marketing, lewe interesy i kumoterskie układziki pod płaszczykiem, a gdzie piękno? Read More