20 sty

Michał Szablewski: Podwórko

Na moim własnym, prywatnym, własnościowym podwórku dziesięcioro zbiegów, śmiertelnie niebezpiecznych zbirów, zabójców, szubrawców, gwałcicieli, no i jeden finansista. Karmiłem ich jak mogłem, doglądałem i przynosiłem wodę w baniakach. Odtwarzałem dla nich muzykę klasyczną i odczytywałem artykuły z prasy sportowej. Zauważałem jednak coraz bardziej postępującą dzikość ich obyczajów, której nie było w stanie załagodzić już nawet okazjonalnie rzucane im bezbronne cielę, które rozrywali na strzępy, w którego krwi się tarzali, którego domniemane imię wykrzykiwali. Wciąż bowiem usiłowali wdrapywać się po stromych, ceglanych ścianach, gubiąc przy okazji paznokcie i sowicie znacząc mury swoją krwią, tak jak psy znaczą moczem swe terytorium. Read More

20 sty

Michał Szablewski: Gdzieś tam

Gdzieś tam – za drzewami, była posiadłość Hendersona. Wszystkiego był dom, dwie szopy, stodoła, garaż, zbiornik na wodę i płotem wydzielona przestrzeń dla koni. Koni za dużo to już nie było. Najlepsze musiał sprzedać, gdy z miasta odeszli górnicy, wierni klienci prowadzonej przez niego restauracji. Syn jego, Franz, szwendał się potem ze smutną miną ze trzy, cztery tygodnie.
Panie, jak on uwielbiał ujarzmiać konie. Godzinami obstawiał barierki i wkręcał wzrok w najbardziej niepokorne ogiery. Pobudzony historyjkami z dzikiego zachodu wybierał te czarne, największe. Jak już sobie jakiegoś upatrzył, to nie było zmiłuj. Mielił lasso w łapach aż mu knykcie bielały. Błysk w tych jego ślepiach widziałem nawet tutaj – w zaroślach, gdzie spędzałem długie dni, lata i miesiące, obserwując Hendersonów. Read More

20 sty

Lajos Grendel: Dzwony Einsteina. Opowieść z Absurdystanu

przełożył Miłosz Waligórski

Spotkania z niedoścignionym Ja
Moja droga przez mękę rozpoczęła się w przededniu rewolucji. Narada naszego podziemnego ugrupowania, które składało się głównie ze studentów – mnie trzydziestodziewięcioletniego brano tam za starca – i zajmowało się powielaniem oraz kolportażem wydawnictw samizdatowych, właśnie dobiegła końca. Pierwszy wyszedł Viktor, a potem para narzeczonych: Robi i Mónika. Mieszkanie Dóry przypominało pole bitwy. Wieczorem otworzyliśmy szampana i świętowaliśmy prolog rewolucji. Już nikt się nie bał, wszyscy w euforycznym oczekiwaniu tylko odliczali minuty. Nie byłem zmęczony, raczej po prostu ogarnęło mnie lenistwo, więc położyłem się na łóżku. Mężczyźni w moim wieku lubią wylegiwać się przed telewizorem lub z gazetą. Spokojnie sobie barłożą, ponieważ nauczyli się, że ważne rzeczy i tak mogą poczekać. Read More

18 sty

Miłosz Waligórski: PS

pamięci Zygmunta Haupta

Na niebie jaskółki i słońce płynęły na zachód, tam gdzie już gęstniały chmury. Pod taką wróżbą mierzyć wzrokiem na wschód, to jakby bez powiek obserwować przeszłość, sięgać na oślep za stopioną kliszę. Ale nie zmrużyłam oczu, nie zaćmiłam się. Piękna dziewięćdziesięcioletnia stałam w oknie – na parapecie zadzierały nosa moje lwipyszczki – i odważnie patrzyłam pod prąd zdarzeń, do cofniętych krajów.
– Ptaki znad Itaki – zrymowało mi się niespodziewanie i to było jak tąpnięcie. Tak, po żeńsku, rymował stary Saulius. Bezwiednie oddając się we władanie pogody, zstąpiłam w najgłębsze pokłady niepamięci. Oto wiatr – mimo stycznia ciepły i ożywczy, wprost uzdrawiający – razem z jaskółkami i słońcem przywiewał na myśl pierwsze wiosny mojego długiego życia, przejmował wczesną radością i wczesnymi smutkami. Read More

17 sty

Małgorzata Karolina Piekarska: W świecie wyobraźni

Poznałam w swoim życiu wiele osób, które straciły wzrok i są lub były z tego powodu nieszczęśliwe. Znam też przypadki ludzi, którzy z powodu ślepoty odbierali sobie życie. Jeden z bardzo znanych polskich pisarzy wyskoczył przez okno, gdyż prawie nic już nie widział. Zostały po nim zapisane na kartce słowa o tym, że czarna plama na jego oku ma kształt naleśnika. Znałam też ludzi szczęśliwych, którym los zabierając wzrok dał inne dary. Read More

16 sty

Poezja: Meta Kušar

przekład Katarina Šalamun Biedrzycka i Milosz Biedrzycki

Szeroka pieśń
Różowe chmury bledną ponad lipą.
Kolory w jednej chwili krzepną w noc, żar nie.
Na palenisku płomień,
w korzeniach dawny węgiel żarzy się.
Kiedy czeszę słowa, przeszywa mnie ich prąd.
Obejmuję cię i ledwie udaje mi się zbliżyć.
A co dopiero do Boga! Gdy jestem w lesie,
zaraz jest obiad. Kiedy nad morzem, zaraz zima.
Pożegnanie jest pierwszą gałązką ponownego spotkania.
Skąd wielkoduszność przy zamykaniu drzwi?
W gąszczu nocy zamykamy drzwi.
Dusza zna przebiegły śpiew.
A w nim mądrość i słodycz i iskra języka! Read More

16 sty

Tym razem o Nowaczewskim. Felieton Karola Maliszewskiego

Artur Nowaczewski, poeta z plecakiem; niewiele trzeba, by nagle wyruszył w drogę i znalazł się na przykład w czeskich Jesionikach czy w bułgarskich Rodopach. W Bułgarii czuje się dobrze, zna język. Nauczył się go w Korei Północnej, gdzie przebywał w dzieciństwie z rodziną. Ojca skierowano tam na placówkę handlową. Artur wychowywał się w wielonarodowej gromadzie. Zaprzyjaźnił się z pewnym Bułgarem. O tym oraz innych przygodach można przeczytać we właśnie wydanej książce Dwa lata w Phenianie.
Ale wróćmy do wierszy. Nie tylko je od lat pisze, także analizuje jako adiunkt w Katedrze Teorii Literatury i Krytyki Artystycznej Uniwersytetu Gdańskiego. Wydał tomiki wierszy Commodore 64 (2005) i Elegia dla Iana Curtisa (2010), książki historycznoliterackie Trzy miasta trzy pokolenia (2006), Szlifibruki i flânerzy (2011) oraz Konfesja i tradycja: szkice o poezji polskiej po 1989 roku (2013). Jego wiersze były tłumaczone na języki angielski, czeski, niemiecki i turecki. Read More