10 lip

Dorota Suwalska: www.terapia

<nickt>
Film jest o takim gościu, co najpierw był zły, ale potem zrobił się dobry… Bo on miał ciężkie dzieciństwo, no wiecie dysfunkcyjna rodzina, przemoc… i te sprawy, ale to się okazuje dopiero potem, bo najpierw…

No dobrze zacznę od początku, to znaczy od końca, bo ten film zaczyna się od końca – mnóstwo retrospekcji…

A zaczyna się tak, że poznajemy pewnego gościa, spokojny, przyzwoity, miły dla sąsiadów… Mieszka sobie w schludnym domku na przedmieściu, bo to jest amerykański film, a oni, na tych filmach, mają takie domki na przedmieściu, milutkie, zadbane, prawie jak u Pięknej :), ale nie takie ładne. No wiecie trawniczek, rano gazetka na progu, słonko świeci i w ogóle wszystko jak należy.   Read More

10 lip

Józef Baran: Mrowisko i wszechświat

10 listopada 2008
Odwiedziłem w Domu Pogodnej Jesieni przy ulicy Hellów 92-letniego Juliana Kawalca.
– Masz tam coś? – pyta Julian.
– No pewnie – mówię i wyciągam manierkę z drogocennym płynem.
Julian konspiracyjnym szeptem przywołał najbliższego sąsiada, Marka – staruszka na wózku inwalidzkim, który pierwszy przechylił jednym haustem kieliszek, po czym sam to samo skwapliwie uczynił.
Córka też przyniosła w buteleczce nalewkę.
Oczywiście należało uważać na siostry.
Twarz Juliana jest gębusią siedemdziesięciolatka, bez zmarszczek. On sam słabo słyszy, ale dzisiaj ma jasny umysł (co nie jest regułą, bo czasami nie rozpoznaje odwiedzającej go córki), a nawet od czasu do czasu leżąc na łóżku, raczy nas na przegryzkę swoimi przemyśleniami:
Mówi na przykład: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego… Przecież gdybyśmy się stosowali tylko do tego jednego przykazania, całkiem by to wystarczyło – nie byłoby wojen, nie byłoby krzywd na świecie.
– Ale czy to możliwe do spełnienia? – zamyśla się sceptycznie. Read More

20 mar

Anita Jarzyna: Ze śmiercią na kolanach

Wojciech Kass, Wiry i sny, Biblioteka „Toposu”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu

„Czasem wiersz jest łagodnym / budzeniem do snu” – powiada Wojciech Kass. W „Wirach i snach”, jego najnowszym tomiku, niekiedy budzi się chłopiec, który przypomina sobie imiona dawnych znajomych ze szkoły (w sąsiadujących utworach: „Na słoninie wiszą sikorki”, „Czyjś oddech” i „Z dziennika”). W „Brązach” – ten chłopiec z „wczoraj” coraz rzadziej śni, że ucieka przed wielką falą, teraz, coraz częściej,

kiedy otwiera oczy
śni leśną aleję
z suchych liści
na której jest oddalony,
przygarbiony, siwy
z rękami w kieszeniach.

W „Miejscu zabaw” ten sam ktoś, już nie-chłopiec, mówi, że boi się przebudzić jeszcze niebezpieczniej, po stronie śmierci.
A śmierć w wierszach Kassa jest jak mały chłopiec z „dzisiaj”, synek, który w „Altanie”, nic sobie z tego nie robiąc, wbiegał w dorosłą rozmowę o „zmierzchu bogów”, czyli sprawach ostatecznych i „co rusz porywał kawał ciasta i wybiegał na trawę / a za nim wyżeł na czterech, skocznych łapach”; to trochę chuligan wdrapujący się na kolana, wymuszający czułość:

Piszę o śmierci
przeciw śmierci
Czasem zasypia mi
na kolanach

Synek, nie-synek, śmierć w „Kołysance Wojciecha Kassa” nie okrada jednak z życia; symetryczna do tej jest równie krótka „Kołysanka Andrzeja Sosnowskiego”. Brzmi w niej zupełnie inny smutek i dotkliwa daremność samej kołysanki (po prostu poezji?), przypisanej zakładnikowi śmierci: „Piszę o śmierci / dla śmierci / śnię muzykę kości / lodu w szklance / a wolałbym rzepak, ugier”. Powiedziałabym, że w niewielkiej przestrzeni między tymi utworami autor stopniuje przemijanie, jak w poprzednim tomiku – „Gwieździe głóg” – stopniował poziomkę i świt, a w „Wirach i snach” jeszcze w trzech innych utworach: zawias, osobę i lód.
Mówi Kass o nieżyjących przyjaciołach i że za chwilę będzie umierać stara suczka Bryza, opisana w liryku o tytule jak modlitwa do psiego Boga – „Który warczy”; mówi w króciutkiej „Pieczęci ignorancji”, która jest tym, o czym opowiada, że wiersze również umierają lub nawet rodzą się kalekie:

Wiersz ten był za słaby, aby przeżyć
abym chciał go zapisać
przeczytać na głos, wiele razy przeczytać
i wykreślić słowa nieme, głuche
podpórki na fasole jak mawiam do bliskich mi dusz.

Życie mieści się w spacerach z synkiem, w bliskości zwierząt i krajobrazów – z nich wyrasta ten tom poety-kustosza Muzeum Gałczyńskiego, położonego w bardzo zielonym, malowniczym Praniu. Życie, najintensywniej doświadczane, mieści się także w chwili poczęcia wiersza (z „Prószącego światła kamienia”), również tego później wykreślanego i w przedziwnie krótkich w tym tomie zetknięciach z istotami żeńskimi – i kotkami, i suczkami, i kobietami – które zawsze są nieprzeniknione, obecne zaledwie dyskretnie (jak obserwowana z daleka pasażerka autokaru w przedostatnim utworze tomu „Pomachaj chusteczką tej, której nie widzisz”).
Może dlatego w całej książce pojawiają się tylko dwa erotyki, ustępują miejsca wierszom-zapisom snów i tym o przygodach synka (dominujące „my” tomiku należy do ojca i syna); pierwszy, od razu reminiscencyjny, o tęsknocie za „centrum łóżka” (tak zatytułowany), wszystko, co w nim erotyczne objęte zostało jednak elipsą:

Myślę o tym widoku za oknem,
w który wpadam wprost z przebudzenia,
o podwórzu, głogach, dębach…
Dlaczego widać coraz mniej?

Bo otwieram oczy oddalony,
bliżej skraju niż środka łóżka.
Kiedy obejmowałem moją ukochaną
widziałem więcej, także wschód słońca.

„Pocałuj w usta światło” erotykiem jest właściwie tylko na początku, dalej przechodzi w liryczną opowieść o poetyckim dojrzewaniu, opowieść wciąż zwróconą do miłosnego „ty”: „kąpię się (…) w twoim lutowym świetle (…) // To ono prowadzi mnie / od samego początku / i prószy w tobie naszych synach, snach”, ale najpierw otwarcie z randką, która zaskakuje tym, jak odświeża znaną miłosną topografię:

Idźmy na randkę, żono…
Dziś tylko sprawy małe,
tak małe jak grosz, guzik
papierowa serwetka, którą obracasz w palcach
jakby to był gryps od zdobywcy
nowej ziemi.

Tak małe jak twoje znamię
to po robaczku, na południowy zachód od pępka.

Wiersze Kassa w ogóle często zbudowane są z takich wtrąceń („Posłuchaj marzeń mojego synka: chce mieć ogródek, sadzić / kapustę i marchewkę, hodować szmaragdowe motyle i króliki, / które wypuści w las” w „Tak się schowałeś, że nie potrafisz siebie znaleźć”) i kompozycyjnych złamań, jedno z nich, w wierszu „Piłka i motyl” jest miejscem odkryć i przewartościowań:

Kopiemy z synem piłkę,
górne podania wychodzą mu koślawo.
Do czasu, bo nie tylko w grze czeka go rutyna.

Jechaliśmy na rowerze, a on pyta
– Dlaczego motyle wlatują w szprychy?
Ale to on wplątuje się im w skrzydła.

Te synkowe epifanie, najważniejsze w tomie, chętnie nazwałabym zwiastowaniem odwróconym, syna ojcu, narodzonego o śmierci.
Do najciekawszych cech poetyki Kassa należą tytuły wierszy. Nierzadko wynajduje je tak, że długo są tylko sobą, piękne frazy emancypują się z utworów, raczej nie powtarzają w nich. „Modlitwa o łagodność rosiczki” (podobnie „Wiry i sny”) właśnie w ten sposób pozostaje na zewnątrz, choć jest już w niej zapisana beznadzieja niespełnienia skumulowana we fragmencie przedostatniej strofy długiego, dygresyjnego wiersza:

Ile bym dał za jedną wisienkę powiada wielorybnik w fabule
Mellvilego, po czym umiera z metaforą w ustach, która  
z rubinowym bąbelkiem śliny przenosi się na zewnątrz śmierci
i wędruje przez miasta, ludzi, krajobrazy.

Kass – powtarzam – pisze z metaforą na kolanach. Syn, sen, śmierć. Tym razem bez stopniowania.

20 mar

Karol Kościński: Profesor

Skąd mam wiedzieć, kto to był. Mówił, że profesor. Przychodził co środa. Listę robił, to chodziłem. Kogo nie ma na liście, chuja z zerówki. Zasady uznawał, trzeba mu przyznać, akademickie. A sesja przejebana, to wszyscy chodzili. I nikt go nie pytał, czy on jest profesor, czy nie jest. Po co miałby przychodzić, gdyby nie był profesor, nie? Z drugiej strony jakoś nikt nie zapytał, czy on jest profesor. Bo skoro był profesor, to mógł na wykład przysłać doktora, a sam robić swoje wykłady na innej uczelni, czyli tam też wysłać drugiego doktora, a samemu pić kawę albo poczytać gazetę. I szafa gra. Read More

20 mar

Piotr Müldner-Nieckowski: Euforia

Przez dwa lata budowaliśmy z Magdą ten dom. Stoi teraz, bardzo piękny, z dwoma kolumnami i pięcioma mansardami, na działce, na której kiedyś będą bardzo piękne, stare drzewa. Na razie jest piach porośnięty adwentyną, ale nie szkodzi, wygląda jak zadbany trawnik, po którym można chodzić boso – i do garażu, i do warsztatu, i do bramy. Moment i dom stał. Ledwie go wybudowaliśmy, w osiem lat później przyjechała moja siostra Agnieszka. Przyjechała ogromną, luksusową hondą, autem produkcji japońskiej, popatrzyła, rozsiała zapach perfum i zapytała:
– Chyba zgadzasz się ze mną, że ta działka w połowie jest moja?
Naturalnie potwierdziłem. Co miałem robić, nie jestem idiotą. W księgach wieczystych stoi jak wół: połowa moja, połowa jej.
– No chyba, czemu miałbym się nie zgodzić? Zgadzam się jak najbardziej i potwierdzam, w połowie moja, w połowie twoja.
– No to chyba zgadzasz się ze mną, że ten dom, co stoi na połowie mojej działki, w połowie jest mój? Read More

20 mar

Dariusz Pawlicki: Aria

Za oknem widać było fragment nieba z chmurami i pojedynczymi gwiazdami.
Drzewa rosnące wokół domu głośno szumiały.
Na biurku stała lampka, a obok niej czajniczek z niedawno zaparzoną herbatą. Tomasz nalał z niego do filiżanki Marka, potem do swojej.
Po kilku minutach zapytał:
– I jak ci smakuje?
– Doskonała. Co to za gatunek?
– Darjeeling – wyjaśnił Tomasz – mój ulubiony.
Powrócili do korekty tekstów autorstwa Tomasza. Jedynie, raz po raz, rozlegał się brzęk filiżanek odstawianych na podstawki.
Półtorej godziny później pracę zakończyli.
Gdy wychodzili z domu, wiatr już nie wiał i zrobiło się bardzo cicho.
Towarzyszył im Kudłacz, pies Tomasza. Read More

20 mar

Dariusz Pawlicki: W środku nocy

Miał już wyjść z pracowni, gdy pomyślał, że zaadresuje jeszcze koperty. Same życzenia bożonarodzeniowe postanowił wypisać jutro.
Otworzył notes z odnotowanymi, w porządku alfabetycznym, adresami osób, z którymi utrzymywał kontakty.
Starannie adresował tuszem kopertę za kopertą. Towarzyszyło temu skrzypienie stalówki i szelest przewracanych kartek w notesie. Gdy dotarł do litery „R”, jego wzrok zatrzymał się na imieniu, nazwisku i adresie przekreślonych dużym znakiem „X”. Pogładził głowę Kudłacza leżącego przy jego stopie, gdy ten cicho zaskomlał. Read More