Kiedy przychodzą takie dni – jak ostatnio, kiedy spocony, zgrzany do ostateczności człowiek bezskutecznie szuka namiastki chłodu w cieniu stołecznych ogrodów, nadpływa wraz z rześkim wiaterkiem znad rzeki myśl: Jakże mogłem zapomnieć! Przecież mamy Wisłę!
(Na plaży, „Kurier Warszawski”, 4. lipca 1936)
W środy i piątki od rana słychać było w całej kamienicy tupot małych stóp. Dzieci spod siódemki, szóstki i ósemki dobrze wiedziały, kiedy Pola robi nugat; wiedziały też, że do nugatu potrzeba samych białek, ustawiały się więc w kolejce po żółtka na kogel mogel. Kolejka często ciągnęła się z trzeciego piętra aż na sam parter. Pola rozbijała po kolei jajka, tak, że każde żółtko wpadało prosto do kubka nadstawianego małą rączką. Sypała obficie cukrem i zapamiętywała każdy uśmiech, każdą drobną błogość; starała się uchwycić i zachować dla siebie choć trochę tej dziecięcej radości. Lubiła te poranki. Lubiła tę kamienicę, wysokie pomieszczenia i dużą kuchnię. Uspokajało ją mieszanie składników w porcelanowej misie. Regularne, przewidywalne, kojące. Czasami wyobrażała sobie, że cofa w ten sposób czas. Każdy ruch w lewo to jedna minuta wstecz, a może i godzina? Więc mieszała coraz szybciej, energiczniej, żeby wrócić do tamtego lata, do tamtej niedzieli, kiedy było tak gorąco, że nie mogła zebrać myśli i zdecydować, co włożyć do koszyka, co ze sobą zabrać nad Wisłę.
Olejek do opalania i herbatniki, gdyby któraś z dziewczynek zgłodniała. Ręczniki, najlepiej dwa i słomiane maty, żeby było się na czym położyć na plaży. I ten kryminał, który zaczęła czytać poprzedniego dnia i nie mogła się oderwać. Co to była za książka? Read More →