Adrian Sinkowski: Pogoda
Zima dławi się błotem. Inny pokój, w którym
inna ty, choć dokładnie tak samo ubrana,
zajęta tym, co zwykle – gazetą, serialem,
resztką zupy – odwracasz się tyłem do okna
na końcu wąskiej kuchni, oparta o ten sam
blat, choć całkiem już inną ręką, z inną twarzą
kręcisz głową na boki, na zmianę: góra, dół,
dół, góra, tak zupełnie – powiedz coś – bez słowa,
inaczej niż ty – powiedz proszę – którą miałem
tyle lat w pamięci, to ty? Zima wychodzi
spod chodnika, zza kiosku, tu, w pobliżu wiązu
lęgnie się w śmietniku, na przecięciu ulicy
z parkiem, gdzie parę lat temu wylano beton.
Dokąd, tak odświętnie ubrana, taka cicha
z ostrym światłem, które kładzie ci się na plecach,
wychodzisz i kiedy wracasz? Za oknem cisza.