17 sie

Mirosław Bańko: Bać się czy nie bać?

Miłośnicy polszczyzny też chcą mieć swojego newsa: raz po raz pytają, czy słowa „poszłem” i „włanczać” są teraz poprawne, bo podobno jacyś językoznawcy ogłosili, że już są. Taka zmiana jednych by ucieszyła, mogliby legalnie mówić tak, jak zawsze mówili. Dla innych byłaby jak trzęsienie ziemi albo wręcz koniec świata.

Oczekiwanie, że ktoś za nas zrobi porządek z naszym językiem, świadczy chyba o rosnącej frustracji. Jesteśmy przekonani, że polszczyzna się psuje, że zaśmiecają ją obce naleciałości (takie jak wyżej wymieniony „news”) i wyrazy wulgarne, najwyższy czas, żeby ktoś nam pokazał, jak mamy mówić i pisać. Kiedyś wzory dawali tzw. dobrzy pisarze, ale od dawna takich już nie ma. Zostali sami źli, którzy język traktują samolubnie i zamiast starannie pielęgnować ogródek polszczyzny umyślnie sadzą w nim chwasty i trzymają dzikie bestie. W tej sytuacji cała nadzieja w językoznawcach. Ale co zrobić, gdy nawet o nich słychać, że zamierzają się zgodzić na „poszłem” i „włanczać”?

Read More

17 sie

Karol Maliszewski: Nielimitowana depilacja

Tym razem bez przypomnień. Chyba że ten długi, przeraźliwie literacki, sen potraktujemy jako coś w rodzaju partytury przypomnień. Śnią się przypomnienia, przypomina się sen. I pojawia się tytuł, który nie ma związku.

Trwa głupia chwila pełna obustronnego zażenowania. Bo ono jest obecne na twarzach tych, co chcą wysiąść, i tych przemykających za zaparowaną szybą, poruszających się niespokojnie na peronie. Tym razem odpuściłem sobie dzierżenie sztandaru. Wcisnąłem się w jakąś szparę, ustąpiłem. Niech tam inni się szarpią, ujawniając publicznie stan muskulatury. Niech pierwsi przenikają na zewnątrz, łącząc światy, ten rozedrgany, gorący ze statecznym i zimnym. Wysiadam ostatni. Od razu zwracam uwagę na plakaty ze swoim nazwiskiem. Powoli dworzec się wyludnia. Jaki tam dworzec? Daj sobie siana! Jakby ktoś spuścił powietrze z napakowanego kadru. Z dworca zrobiła się stacyjka. Coś jest na rzeczy z tym sianem. Tutejsi mieszkańcy trzymają je w stojących na martwej bocznicy wagonach. Tam trzeba iść, żeby dostać się na ścieżkę prowadząca do ośrodka kultury. Muszę przecież zdążyć na 17. Wystarczy dreptać za tłumem. Nawet nie sądziłem, że mam tylu fanów. Eee, pewnie przyjechali, by oglądać młodych szokujących poetów… Po chwili ścieżka rozwidla się. Tłum skręca w lewo, w stronę majaczącej na horyzoncie wieży kościoła. Co jest? Odwracam się. Widzę wielki napis nad stacją. Licheń. Ach, tak. Ci ludzie na pielgrzymkę, a nie na poetycki wieczór… Zaczynam się śmiać. Jeszcze przed chwilą czułem się tak ważny, zaprosili mnie na festiwal, ho, ho.

Read More

10 sie

Piotr Wojciechowski: Pod uśmiechniętą maską

Niewiele można powiedzieć o ACTA, bo to dokument celowo zbudowany tak, aby go można było dowolnie interpretować. A prawo do interpretacji zawsze przyznaje sobie sama władza wykonawcza. Kły i pazury. Czyż nie czytaliście„Szkoły wdzięku i przetrwania? Jako autor od pół wieku śledzę przemiany prawa autorskiego, śledzę, bo żyłem i żyję z honorariów. Tendencja jest jedna, stabilna. Każda modyfikacja czy nowelizacja przynosi więcej praw, więcej przywilejów producentom, wydawcom i nadawcom, a szczególnie wielkimi koncernom medialnym. Zawsze też podwójnie pogarsza się sytuacja twórców. Nie tylko uszczupla się możliwość uzyskania dochodów, zawsze także zmniejsza się możliwość dochodzenia swoich praw – przepisy prawa stają się bardziej szczegółowe, zawiłe, pisane prawno-administracyjnymi żargonami, dostępne dla specjalistów, podatne na wieloznaczne rozumienie. Stale rosną też koszty ewentualnego postępowania procesowego. Od ACTA nie mogę więc spodziewać się niczego dobrego ani jako autor, ani jako internauta. Mimo to – śledzę sprawę z uwagą, próbuję czytać publicystykę, także emocjonalne wynurzenia blogerów i wywody prawników, słucham w mediach polityków i opozycji, a przede wszystkim zajmuje mnie ruch sprzeciwu, demonstracje, pikiety i zadymy. Wpatruję się w coś, co stało się swoistym logo tych zgromadzeń, dobrowolnie przyjętą „pieczęcią”.

Read More

10 sie

Jerzy Górzański: Jazda podolska

W roku 1938 (w roku mojego urodzenia), tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej, województwo tarnopolskie, czyli Podole, nie było specjalnie zmotoryzowane. Można powiedzieć: obok Polesia plasowało się na samym dole, jeżeli chodzi o ilość samochodów jeżdżących po drogach wojewódzkich ówczesnej Polski.

Mój ojciec urodził się w pobliżu Trembowli, w miejscowości Zaścianocze (w transkrypcji ukraińskiej: Zaścinocze), znanej chyba jedynie z dużych kamieniołomów.

Ale to nic pewnego, bo mógł przyjść na świat w niedalekich Podgórzanach. Prawdopodobieństwa i przypuszczenia towarzyszyły mu przez całe życie, a i ja coś z tego towarzyszenia przejąłem, nie w sensie partyjnym, ale osobowym.

Read More

20 lip

Mirosław Bańko: Brzydkich wyrazów już nie ma

W wiktoriańskiej Anglii słowo leg (noga) uchodziło za nie dość wytworne, zastępowano je słowem limb (kończyna). Niektórzy woleli mówić nawet o kończynach stołu, aby nie budzić grzesznych skojarzeń. Nogi stołowe zasłaniano wtedy długimi obrusami, a o spodniach, które wszak mają pecha stykać się z nogą, mówiono niewymowne.

W modzie kobiecej suknie odsłaniające nogę pojawiły się w latach I wojny światowej, upowszechniły w okresie międzywojennym. U Gombrowicza odsłonięta łydka jest symbolem nowoczesności, a także prawdziwą obsesją narratora, który jej nazwę odmienia przez przypadki i poddaje zabiegom słowotwórczym (przymiotnika łydczany, obecnego w powieści, słowniki polskie nie zanotowały jednak do dziś).

Read More

20 lip

Karol Maliszewski: Bułka z pontonem

Chaotyczne przedwiośnie; szpaki tradycyjnie bijące się o budkę nagle odpuściły, przykro teraz patrzeć w pustkę po nich, nasz orzech zawsze tętnił życiem. Ten cholerny kot sąsiadów musiał je wystraszyć, sam już nie wiem. Chcą likwidować szkołę w naszej dzielnicy, rodzice walczą, a ja pisuję w ich imieniu zapalczywe artykuliki. Przykro słuchać, co na lokalnych forach internetowych wygadują pod moim adresem, zasłaniając się fantazyjnymi nickami, ludzie Układu. W pierwszej chwili chciałem zwrócić tytuł zasłużonego (czy honorowego?) obywatela tego piekiełka, ale potem mi przeszło. Urodziłem się tu i mam tu zamiar umrzeć, mniejsza o tych, którzy przyjdą pluć na grób. Po lekcji zawiści i nienawiści zacząłem pisać opowiadanie Jak przestałem być lokalnym patriotą, jednak przerwałem, myśląc sobie, że parę zakompleksionych, prowincjonalnych gnid nie jest w stanie pozbawić mnie miłości do ziemi i ludzi, do tej najmniejszej ojczyzny.

Read More

13 lip

Jerzy Górzański: Kąpiel z krokodylem

Żarty z kalendarza. Nie należy ich lekceważyć – są jakimiś (nie zawsze śmiesznymi do rozpuku) przerywnikami w bezlitosnym procesie przemijalności. Oto jeden z nich:

Do wędkarza podpływa krokodyl:
– Biorą?
– Nie!
– To olej ryby, chodź się wykąpać!

Na ścianie w pobliżu bankomatu ktoś napisał: „Gdy bankomat połknie kartę, wtedy życie nic nie warte!” Faktycznie. Nic tylko zażyć kąpieli z krokodylem.

Read More