W Czuły Punkt (odc.1.3) – nowości wydawnicze
Justyna Sobolewska recenzuje i poleca nowości wydawnicze.
Justyna Sobolewska recenzuje i poleca nowości wydawnicze.
Polecamy uwadze program W Czuły Punkt, w którym Adrian Sinkowski – członek redakcji WYSPY – rozmawia z Elizą Kącką i Piotrem Kieżunem.
Bolesław Miciński lubił niewątpliwie patrzeć na otaczający go świat. Lubił pejzaże, bo dostrzegał w nich obecność ziemskiego wymiaru ludzkiego życia. A bez zrozumienia tej perspektywy niemożliwe było dla niego zagłębianie się w przestrzeni ostatecznej, najważniejszej, czy – jak często powtarzał – eschatologicznej. Pejzaż traktował więc jako przedsionek wiodący do prawdy ukrytej, trwającej niczym pierwotnie spisany tekst pod wieloma warstwami nałożonych nań obrazów i napisów. Widzę w Micińskim niezwykle skupionego i precyzyjnego w swych ruchach, ale i pełnego pasji, badacza palimpsestów, który krok po kroku odsłania to, co pierwotne, najcenniejsze i najważniejsze. Dzięki tym ruchom, wydobywającym rozproszone i zatarte przez czas epizody, historia pewnych postaci, ich myśli i działań ponownie splotła się w czytelne wątki, wypełniając ramy pasjonujących opowieści pozornie tylko odległych od problemów codziennej rzeczywistości każdego z nas. Istnieje bowiem klamra spinająca przeszłość z przyszłością w rozpoznawalną całość. To nic innego jak szereg zasad, pozwalających ukończyć rozpoczęte dzieło, określić cel i wydać sąd. Zasady organizują wspólnotę, tworzą to, co rozpoznawalne. Najgłębsza istota międzyludzkich różnic i podziałów polega na odmienności zasad. Różnice biologiczne wydają się mniej ważne. „Mieszkańcy Dalekiego Wschodu – pisał Miciński – operują innym kryterium piękna i zła – i jeśli Chińczyk wydaje się nam istotą niepojętą, to dlatego właśnie, że posługuje się odrębnym kanonem wartości, miarą, dla której wzorem nie byli Fidiasz i Platon.” Miciński nie miał wątpliwości, że żyjemy według wzorca zasad, który umieszczony jest w konkretnej przestrzeni i który ma swój czas oddziaływania. Wieloprzestrzenna i tym samym jakby „wieloczasowa” rzeczywistość jeszcze w pierwszej połowie XX wieku stanowiła punkt wyjścia dla rozpoznawania różnic i odmienności kulturowych. Analiza i badanie odmiennych systemów wartości było istotnie poznawcze. Pojęcie globalizacji i kulturowej unifikacji miało się dopiero narodzić. Miciński szukał klucza pozwalającego otworzyć najbardziej ukryte, ale i najbardziej znaczące tajemnice kultury. Był niezwykłym analitykiem, przekonanym, że sztuka, ta najdoskonalej wysublimowana część kultury, jest ściśle powiązana z rzeczywistością, wyraża ją i ujmuje jej istotę i tworzy dla niej perspektywę istnienia w przyszłości. Sztuka i kultura to szansa na uczłowieczenie człowieka.
co chcesz przez tę łunę dnia
włamującą się do okna wyjaśnić?
nie ma zapasów już znaczenie
i las rzeczy stoi bez nazw
moment osobowości kolorowej próżni
oczekiwania był imienny
lecz go wyprzedano na gałganki
w frędzlach filozofii przetrzyj nią
ten ogień na popiołach oczu
jest tam feniks lecz go nie zobaczysz
patrzy prosto przez żelazny list ślepoty
Jakoś tak w miesiąc po weselu Matyskowej do Mamci przyszedł list z Anglii. Właściwie nie do Mamci tylko do jej syna Krzysztofa, który znikł po powstaniu warszawskim. Nadawca listu, podpisujący się „Charłamp” wyrażał nadzieję, że Krzysztof nie musi się już ukrywać i może rozpocząć w miarę normalne życie. Na wypadek gdyby mimo zmian, jakie zaszły, okazało się ono trudne i pełne prześladowań, „Charłamp” zapraszał syna Mamci do siebie do Kornwalii, gdzie hoduje owce i zupełnie dobrze mu się powodzi.
Mamcia przeczytała list kilkanaście razy i zrozumiała tylko jedno: jej syn nie był w Anglii tak jak jej się wydawało. Ale gdzie był? Z wiezienia już by go wypuścili. Gdyby ukrywał się pod innym nazwiskiem, teraz mógłby się ujawnić, a przynajmniej dać matce znak życia. Mamcia stała się małomówna, nie wychodziła swoim zwyczajem na podwórko, nie plotkowała, nawet przestała uchylać drzwi, gdy ktoś do nas pukał. Pewnego dnia przesiedziała z Przastkową całe po popołudnie na ławce przed domem, a gdy zaczął zapadać zmierzch, udały się obie do Witkowej, choć zasadniczo nikt w naszym domu nie utrzymywał z nią bliższych kontaktów. Jak się później okazało, chodziło im o informację, co się dzieje z ubekiem Witką, o którym od pewnego czasu nie mieliśmy żadnych wiadomości.
„Gdzie szukać najczystszej polszczyzny?” – zapytał korespondent w internetowej poradni językowej PWN. Ciekawsza od odpowiedzi jest wyrażona w pytaniu tęsknota do czystości – jak widać, nie znosząca kompromisów.
Poszukiwanie źródeł najczystszej mowy musi być fascynujące. Jeśli się bowiem uważa, że język jest „brudny” i z każdym dniem coraz brudniejszy, to cofając się w czasie, powinniśmy dotrzeć do jego mitycznych narodzin, gdy był jeszcze niewinny i nieskalany. Trzeba tylko uważać, aby nie przeoczyć momentu, gdy rwąca rzeka języków słowiańskich wydała z siebie język polski. W przeciwnym razie popłyniemy dalej, mijając kolejne odnogi i odpływy, aż dotrzemy do małpich wokalizacji. Te podobno służyły – jak powiedziano by dziś – celom konwersacyjnym, czyli podtrzymaniu więzi społecznych w stadzie.
Jeśli Adam i Ewa nie mówili po polsku, to skąd pewność, że polszczyzna u swoich źródeł była w stanie nieskalanego dziewictwa? Może była raczej zepsutą odroślą ze słowiańskiego pnia? A ten pień może też nie był pniem, tylko zdziczałym pędem jakiegoś innego dzikiego krzewu? Rozwój języków byłby więc procesem stopniowej degeneracji, a jego motorem bezmyślny homo sapiens, który język przejął w stanie dziewiczym z rąk swoich małpich przodków, ale zmarnował, skalał, zbezcześcił?