08 lis

Aleksandra Słowik: Planowanie przestrzenne

Ostatnio
każdy
wiersz

zaczynam
wąską uliczką,

wprowadzeniem do centrum. Płot, kawałek muru,
pola zmieniają się w beton, żwir, kostkę brukową.
Pierwsze metafory grubokościste, twarde, żmudne
jak praca w fabryce.

Ktoś otwiera okno. Fajrant, świeże powietrze,
nowe zjawisko i sens. Ptak, którego znęciło
pawie oko benzyny. Nie ma wody, więc płacze,
uzupełnia treść.

Ptasie łzy to myślniki. Głupio jest nie myśleć
w takiej sytuacji. Między ludźmi te sprawy
załatwiane są prościej. Dwadzieścia groszy kosztuje
paczka chusteczek do nosa.

Skrzyżowanie, światła, coś błyskotliwego.

Domy zjawiają się znikąd. Bez słowa zapowiedzi.
Są albo ich nie ma. Czasem są.

06 lis

Radomir Andrić: Ruchome lustro

W Konstancji pełnej łabędzi
dwaj aniołowie – w południe
biegną przez ulicę
z wielkim lustrem
z blasku morskiego oraz
ich nieśmiertelnych oczu

Za nimi kolorowy tłum ludzi
uroczyście wykrzykuje w chórze
– Niech żyją aniołowie
– Niech żyje lustro

Tylko
Owidiusz z brązu
w głębi płonącego rynku
milczy łzy lejąc za ojczyzną
do której ani za życia
ani po śmierci wrócić nie mógł

 

Przekład Grzegorz Łatuszyński

04 lis

Adam Puslojić: Ratunek

Bawię się swoją rozpaczą,
udoskonalam lampę
i czynię ją bardziej ciekawą
moich najczarniejszych nocy

odczytuję wszystkie mury,
które stają na drodze
oddechu, oczu, palców,
moje niewidzialne Sfinksy

na stronach gazet
i w nieczytanych książkach
umiera wielu moich przyjaciół
bez poruczenia, pouczenia, pocieszenia

ale wydaje mi się, iż mnie widzą,
jak schodzę w bezpowrotność lub się
wznoszę na zatapialne wyżyny,
z których machają mi byliny i stada zwierzyny

i ja też, pełen rozpaczy, próbuję się ratować.

 

Przekład Grzegorz Łatuszyński

14 wrz

Adrian Sinkowski: Pogoda

Zima dławi się błotem. Inny pokój, w którym
inna ty, choć dokładnie tak samo ubrana,
zajęta tym, co zwykle – gazetą, serialem,
resztką zupy – odwracasz się tyłem do okna

na końcu wąskiej kuchni, oparta o ten sam
blat, choć całkiem już inną ręką, z inną twarzą
kręcisz głową na boki, na zmianę: góra, dół,
dół, góra, tak zupełnie – powiedz coś – bez słowa,

inaczej niż ty – powiedz proszę – którą miałem
tyle lat w pamięci, to ty? Zima wychodzi
spod chodnika, zza kiosku, tu, w pobliżu wiązu
lęgnie się w śmietniku, na przecięciu ulicy

z parkiem, gdzie parę lat temu wylano beton.
Dokąd, tak odświętnie ubrana, taka cicha
z ostrym światłem, które kładzie ci się na plecach,
wychodzisz i kiedy wracasz? Za oknem cisza.

14 wrz

Katarzyna Boruń: Środa popielcowa

Obrócę, się obrócę
Zmieszana z drewnem
Nie czterech lecz dziesięciu desek
Cienkich i sosnowych,
Z ubraniem odświętnym
Pomieszana, wstrząsana,
Zawstydzana drobiazgiem
Co został na sicie,
Bez złota i platyny
Targana zwątpieniem
Czy igła zapomniana
Tylko ujdzie cało,
Obrócę, się obrócę
Zmieszana, ulotna.