Marek Kochan: KWIACIARKI Z PLACU WILSONA
TOPOLA
Topola obok mnie, za oknem, zasłania albo ocienia, zależnie od pory dnia i roku. Czasem więcej czasem mniej słońca chciałby się. Kątem ją. Pluję. Jak o topoli? Jak do topoli?
Komu ona zieleń robi za oknem, domy zasłania, ten: dobra topola, moja topola. A kierowca, który musi pod nią parkować, powie: zła, głupia topola, sok puszcza, białe pyłki, kropki, krost wysypka na świeżo umytym aucie, ledwo z myjni się przyjechało, znów trzeba czyścić, tylko się na noc, czy na parę godzin postawiło. Jeśli miejsce jest, zawsze woli gdzie indziej zaparkować. A jeśli nie ma, musi zostawić auto pod topolą, złorzeczy. A niech wiatr jeszcze kruche gałęzie topoli połamie, walnie nimi o dach, blachę wypuczy, lakier porysuje. Wtedy, eh, służby miejskie z piłą wołać, wyciąć ten przerośnięty chwast przy ziemi, zabetonować, albo trawę posadzić. Zagrożenie dla życia, dla przechodniów! Coś się tu może tragicznego zdarzyć. Read More