30 paź

Dominika Dymińska: poruszenie nocnych zwierząt

popatrz, to zbieracz konopi wraca do miasta
niosąc na plecach gorące rośliny. wchodzi do domu
przestępując nad skorupą żółwia i suchym okiem trytona.

przez drewniane podłogi co rano wyrasta trzcina,
z której robi instrumenty brzmiące zależnie
od kierunku wiatru. ze skupieniem słucha jak
drążą ziemię czerwie, jak chrzęści ściśnięta
w dziobie pliszki klatka piersiowa żuka

i ta cisza na jabłkach, aż otwierają się rany

30 paź

John Ashbery: Nowy duch

Myślałem, że gdyby to wszystko dało się zapisać, byłby to jakiś sposób. A potem przyszło mi na myśl, że gdybym tak wszystko opuścił, byłby to inny, i prawdziwszy, sposób.
sprane morze
Kwiaty były.

To są przykłady opustek. Ale było nie było, wkrótce coś zajmuje ich miejsce. Nie sama prawda, być może, tylko — ty. Właśnie ty to zrobiłeś, dlatego jesteś prawdziwy. Lecz prawda niosła się dalej,
by podzielić wszystko.

Czyżbym już się obudził? Czy też to znowu jest sen? Jakaś inna postać snu? Nie ma profilu masa nadchodzących dni. Bezosobowych jak góry, których wierzchołki chowają się w chmurze. Środek podróży, przed odwróceniem klepsydry: miejsce idealnej ciszy. Read More

30 paź

Andrzej Stasiuk: Taksim (fragment)

Wspominam ciepłe dni. Wspominam dzień, gdy przyjechałem tutaj, by pozostać. Na drzewach nie było jeszcze liści, ale słońce grzało już mocno. Wysiadłem na stacji, której już nie ma, z pociągu, który dawno przestał kursować. Miasto pachniało naftą i drewnem. Jechałem całą noc, dwa razy się przesiadałem i zbliżało się południe. Obok był dworzec autobusowy. Poszedłem w tamtą stronę, żeby zyskać na czasie, żeby jak najdłużej pozostać podróżnym. To musiał być wtorek, bo tłum wyglądał wsiowo. Wracali z targu. Drewniane grabie, wiadra, zapakowane w folię kołdry, ktoś miał nowiutki bat z czerwonym pomponem. Wszedłem między nich i odczytywałem rozkłady jazdy na stanowiskach. Udawałem, że odczytuję. Nie mieli jeszcze tak wielu aut jak dzisiaj, więc czekali na stare autobusy. Miasto wciąż ich onieśmielało. Byli uroczyści i stateczni z tymi swoimi nowymi koszami z wikliny. Ustawiali się w słońcu jak do fotografii. Zapewne już na coś oczekiwali, chociaż nie mieli jeszcze pojęcia, co to będzie. Czuli zmiany przez skórę tak samo jak wszystkie wojny, rozlatujące się ustroje, Ruskich, Szwabów, czarnych, czerwonych, zielonych, kapitalizm i chińską krucjatę ekonomiczną. Mieli to we krwi, tę czujność na wszystko, co przychodzi z zewnątrz. Read More

30 paź

Spotkanie w milczeniu. Z Tadeuszem Dąbrowskim rozmawia Adrian Sinkowski

Zacząłbym od tego, kim — według Pana — jest dzisiaj poeta? I czy poeta to zawód, sposób na życie, a może misja lub powołanie?
Jest tym, kim był zawsze: człowiekiem przekonanym, że poezja to najpiękniejsza forma rozmowy, daleka od orzekania, czym jest prawda, od światopoglądowych sporów, będących domeną filozofii i na całkiem innym poziomie — polityki. Że to rozmowa, w której albo dochodzi do absolutnej zgody między piszącym a czytającym, mówiącym a słuchającym, albo nie dochodzi do niczego. Odbiorca albo zamieszkuje w tekście, bo dobrze się w nim czuje, albo do niego nie wchodzi, bo nie jest w stanie. Wejście jest równoznaczne z chęcią zamieszkania. Dlatego nie można obrażać się na poetów, którzy nie są dla nas. Inna sprawa, że dziś trudniej być poetą niż sto czy dwieście lat temu, ponieważ wyczerpał się romantyczny mit wieszcza, w Polsce szczególnie żywotny. Nie boleję nad tym specjalnie, bo nie uwierzyłbym współczesnemu autorowi, który rości sobie pretensje do bycia prorokiem, wizjonerem, przewodnikiem, ale moją nieufność budzi także model poety — wytwórcy tekstów, których potencjał tkwi wyłącznie w zestawieniach słów, w technicznych chwytach, w intertekstualnych gierkach, w inteligentnej dowcipkowatości. Poezja, jeśli ma przetrwać, musi być faktem metafizycznym, a nie wyłącznie psychologicznym, literackim lub co najgorsze — towarzyskim. A mówiąc o wierszu „metafizyczny”, myślę: „konieczny”, zawdzięczający swoją prawdę temu, że nie mógł być napisany inaczej, konfrontujący nas z tym, co w nas ciemne, albo jasne, w każdym razie niezrozumiałe. Umożliwiający spotkanie w milczeniu. Tym samym odpowiedziałem na drugą część pytania. Pisanie jest koniecznością. Oczywiście, grafomani też odczuwają jakąś konieczność i pojawia się problem, jak te konieczności odróżnić. To zadanie dla czytelnika. Read More

30 paź

Mira Kuś: Zegar na wieży kościelnej

Zegar na wieży kościelnej wybija wpół do dziewiątej
Upał podnosi się i rośnie
Leżę w łóżku nasłuchując
odgłosów życia
Nie ma tutaj much ich brzęczenia
które w domu towarzyszy smutkowi
upalnych godzin leniwego lata
Melancholia brzęczy w nich
jak muchy w pustym słoju
który nie doczekał się swojej porcji malin
aby puściły sok
chłonąc słońce na okiennym parapecie
pod gazową ściereczką
którą nakryto otwory słoików
z zasypanymi cukrem owocami Read More

30 paź

Mira Kuś: Wszystko jest nowe

Wszystko jest nowe Nowe miejsce nowy krajobraz
nowy widok za oknem nowe biurko i łóżko
nowy świat zaskakujący cię za rogiem Żadnych powtórzeń
Aż nieswojo starych słów używać dla nowości potrząsającej
wszechobecną tutaj różą Róża jest różą jest różą
inną spiętą w girlandy baldachy ciężkie u drzwi domostw
pęcznieje w niej słońce i czas Inny Bo czas jest tu inny
chociaż odmierzają go takie same zegary Poczucie straty
odsuwa się za wielką wodę tam gdzie nie słychać szumu morza
i gdzie lipcowy zapach eterycznych olejków dusi się
w małych kotlinach A w parnym powietrzu przed wahającą się
burzą latają nisko jaskółki Boże jaki tam żal Read More