Karol Maliszewski: Internet i poeta
Dość długo obejmował mnie chłód biorący się z niechęci, wręcz nienawiści, pewnego studenta. Z większością nie mam problemów. Dobrze i mądrze nam się żyje. A tu jeden ubzdurał sobie, że napisze pracę licencjacką pt. „Współczesny teatr – sztuka homoseksualistów dla homoseksualistów”. Nie przypadło mi to do gustu, choć zdolności, pasję i znajomość rzeczy tego młodzieńca podziwiałem od dawna. Wolałbym, żeby te świetne cechy, i energię intelektualną, ulokował w innym projekcie. W czymś, co jest do skonkretyzowania i uszczegółowienia. Z faktu, że kilku polskich inscenizatorów i aktorów „wyszło z szafy” i afiszuje się swoją odzyskaną tożsamością płciową, nie wynika nic takiego, co przekładałoby się na wartość kreowanej przezeń sztuki. Nie boję się takich tematów. Boję się intelektualnej hucpy. Biedny student, ile by się musiał napocić, by sprostać tak naciągniętej tezie. I do czego by to doprowadziło? Do następnej ściany, za którą pustka.