Gdybym miał młotek. Z Mirosławem Tomaszewskim, autorem powieści Marynarka, rozmawia Krystyna Chwin
Zanim zostałeś pisarzem, jako inżynier byłeś autorem kilku patentów z zakresu budowy maszyn. Dzisiaj rozmawiamy o twojej nowej powieści Marynarka. Na okładce książki jest ciemna postać w tle, kogo przedstawia ta fotografia?
Nie wiem, to propozycja grafika. Poprzednia wersja wyglądała nieco inaczej. Dlatego chciałbym na początku naszej rozmowy zapowiedzieć przywrócenie pierwotnej wersji okładki, łącząc jednocześnie literaturę z moim poprzednim zawodem [wyjmuje z teczki młotek].
To nie jest młotek przez ciebie opatentowany?
Młotek nigdy nie został opatentowany, podobnie jak wybijak rymarski i podkładka, którą przyniosłem. Użyjemy tych narzędzi w finale dramatu, jakim jest także każda rozmowa.
Mam nadzieję, że nie potraktujesz naszej rozmowy jako dialogu kolejnego odcinka któregoś z seriali… Do jakich pisałeś?
Chciałem podstępnie uniknąć tego pytania (śmiech), bo to nie jest główny nurt mojej działalności. Zwykle, gdy pytano mnie o to, gdzie pracuję, mówiłem „w usługach dla ludności”, bo taką funkcję spełniają seriale. Byłem jednym z kilku scenarzystów, rozpisujących odcinki przygotowane przez głównego scenarzystę. Najdłużej pracowałem w Pierwszej miłości, około czterech lat. Napisałem tam około 160 odcinków. Dla Galerii 9 odcinków. Był jeszcze epizod w gatunku zwanym doc-soup, ale zrezygnowałem z tej pracy po pierwszym odcinku. To haniebny format, nad którego rozpanoszeniem się w telewizjach ubolewam. Grają w nim amatorzy. Piszący dla seriali powinni uważać. To zajęcie może na zawsze zarazić estetyką sformatowaną na masowego widza. Gdy zaczynałem tam pisać, byłem już „zaszczepiony”. Miałem na koncie dwie powieści i kilka sztuk. Sporo się jednak w pracy serialowej nauczyłem. Współpraca ze scenarzystami, a szczególnie z Dominikiem Gąsiorowskim, była pouczająca. Nieocenionym doświadczeniem była także możliwość usłyszenia z telewizora swojego dialogu w wykonaniu aktorów i sprawdzenia czy suspens się udał. Read More