20 paź

Rafał Wojasiński: Wstyd

Miał rodzinę i mieszkanie. Pracował tyle, żeby wystarczyło na ważne wydatki. Niektórzy tak właśnie mają przeżyć swój czas. Mieszkał z żoną i dziećmi w bloku na skraju miasta. Kilkadziesiąt kilometrów na północ była wieś Koczanów. Czasami wsiadał w samochód i jechał tam, żeby popatrzeć na miejsce, które go zachwycało. Była to nieduża przestrzeń pola, na której rósł zagajnik. Tuż przy zaroślach stał murowany dom. Wieczorem w jego oknach paliły się światła. Michał zatrzymał samochód na poboczu i stanął pod drzewem przydrożnym. Późna jesień, zimny wiatr i zapadający wieczór. W ciemnym oknie przy wejściu zapaliło się światło. Dom miał najwyżej siedemdziesiąt metrów kwadratowych. Za nim ciągnęło się pole puste i płaskie. Musiał tam przyjeżdżać chociaż raz w tygodniu. Inaczej wariował i wszystko doprowadzało go do szału. W tym domu mieszkała rodzina. Kobieta i mężczyzna mieli najwyżej po czterdzieści lat, dwoje dzieci. Dorastającego chłopca, silnego i modnie się ubierającego i dziewczynę. Dziewczyna mogła mieć około dwudziestu lat. Pojawiała się przy domu chyba dość rzadko. Michał przez rok widział ją najwyżej trzy razy. Zaczęło się wszystko od patrzenia na ten dom i ludzi w nim mieszkających. Read More

20 paź

Rafał Wojasiński: Pustka

Pojechałem do Chodcza, żeby zobaczyć się z moimi rodzicami. Po drodze zatrzymałem się w knajpie przed Włocławkiem, tuż nad Wisłą. Kiedyś była to mała przystań rybacka. Zostawiłem samochód na parkingu i poszedłem najpierw na pomost. Wiał silny wiatr. Czułem chłód nadchodzącego wieczoru. Zszarzałe światło zmieniło kolor rzeki. Odbiła się jakaś pustka świata, ale piękna. Poszedłem do baru i usiadłem przy oknie, żeby mieć widok na wodę. Bardzo podobały mi się krzaczaste brzegi rzeki i niebo nad wszystkim. Może dla mnie o nic więcej nie chodziło. Może nic dla ludzi nie zrobię. Mogę tylko zachwycić się światem. Zamówiłem kawę i wodę. Ogrzałem się w pomieszczeniu. Wiatr uderzał o szybę, która była źle zamocowana w starych ramach. Nie chciało mi się stamtąd ruszać. Zdawało mi się, że kobieta za barem jest moją znajomą od lat, że to nasze miejsce. Byliśmy sobie bliscy, chociaż przez godzinę. Kobieta wydawała mi się smutna, chociaż gdy zamawiałem kawę, uśmiechała się i biła z niej prawdziwa radość. Robiła to dla ludzi. Na kilkanaście minut zniknęła na zapleczu i zostałem sam. Podszedłem do baru. Read More

20 paź

Ernest Bryll, Małgorzata Goraj-Bryll: Irlandia. Celtycki splot

Wstęp

Od czasu naszych wędrówek po Irlandii wczesnych lat dziewięćdziesiątych, wędrówek także w poszukiwaniu samych siebie, minęło sporo lat. Najczęściej wędrowaliśmy po Dublinie, gdzie przyszło nam mieszkać i pracować. Zaprzyjaźnialiśmy się z miastem, ale przecież i z krajem, gdzie czas przeszły splata się z teraźniejszym.
Czas w Irlandii liczy się inaczej. Nie ucieka, nie biegnie. Płynie i zostawia ślady. Może i niekiedy gwałtownie przyspiesza, ale potem znów zmienia tempo i pozwala ludziom po prostu „być”, pamiętać, szukać, marzyć.
Zastanawiamy się teraz często, czy dzisiejsza Irlandia zdoła ocalić dawny-niedawny rytm i równocześnie pędzić wraz z rozwijającym się światem. Read More

20 paź

Agata Tuszyńska: Oskarżona: Wiera Gran

Rozmawiamy przez tydzień na wycieraczce. Białe stołki. Niewygoda. Drobna kamienna kostka na podłodze, malowane olejno, mdłe lamperie.
Przejściowe miejsce. Jesteśmy na progu zaufania. W przedsionku znajomości.
A potem któregoś dnia zapukałam, jak dotąd, a ona uchyliła drzwi. Nieśmiało, przepraszająco, ale stanowczo zagarnęła mnie do środka. Bokiem, przez wąski korytarz weszłam do pokoju, którego rysy trudno było określić. Zniecierpliwiona wskazała jakieś krzesło. Niewiele pamiętam poza ciemnością i nieruchomym, ciężkim powietrzem.

— Kurz. Nie dusi się pani?
— Zawarłam z kurzem układ. Ja go nie ruszam, on mi nie szkodzi. Ma litość. On ma. Moi wrogowie są niewyczerpani. Słuchałam ostatnio audycji radiowej o Stasi. To o moim życiu. Odkąd zostałam trupem, wszyscy mnie kochają, jak Arafata. Read More

20 paź

Justyna Bargielska: Obsoletki (fragment)

Kochaj mnie, Caron

Piszę w kradzionym babci zeszycie i piszę bardzo ścisło, żeby mi starczył na długo – najpierw. A jedenaście lat potem siedzę sobie w środku nocy w kuchni, dzieci i mąż śpią, i nagle mnie olśniewa, że kiedy doktor O. puszczała nam Mille regrets Josquina, to jej niesenne spojrzenie spod grzywki przy słowach „Tysiąc żalów mnie opada, kiedy odjeżdżasz” wcale nie musiało oznaczać jej współczucia dla mnie z powodu, że student A. pożegnał się przed zajęciami, bo się spieszył na pociąg do domu.
Potem, ale nadal jedenaście lat wcześniej w stosunku do tego, co było jedenaście lat później, student A. śni mi się, opowiada, jak spędził święta (był w środkowej części Bułgarii, a trochę we Florencji), i pokazuje mi miniaturowe piekiełko dwa centymetry na dwa, które sobie przywiózł z ciepłych krajów. Pytam, jak odnosi się do mojej propozycji, na co on mówi, że gdy zrozumiał, o co mi chodzi, bardzo się przejął. Pytam, jaki jest ostatecznie jego stosunek do sprawy, a on mówi: „Pozytywny”. Read More

15 lip

Kazimierz Orłoś: Ojciec wraca na ziemię. Opowiadanie mazurskie

Maćkowi

Ojciec powiedział w piątek wieczorem, że musi wejść na dach. Chciał zatkać przed wyjazdem komin naszego mazurskiego domu. Chodziło o to, że w czasie śnieżnej zimy śnieg wpada do otworów kominowych, topnieje i powoduje zawilgocenie ściany pokoju przy kuchni.
Zacząłem odradzać ojcu tę eskapadę. Ma już siedemdziesiąt pięć lat, kłopoty z krążeniem, nadciśnienie, cierpi na bóle kręgosłupa – i tak dalej.
– Nie jesteś na tyle sprawny fizycznie. Spadniesz i co ja wtedy zrobię? Pamiętaj, że przyjechałem, żeby ci pomóc, a nie wozić do szpitala.
To prawda: przez cały piątek pracowaliśmy od rana. Spuszczaliśmy wodę z rur wodociągowych, tak samo – z kanalizacyjnych. Zamówiony przez ojca szambiarz wypompował szambo. Przyniosłem hydrofor z przybudówki do piwnicy. Ojciec grabił i palił liście, ja wyczyściłem rynny.
– Dlaczego masz mnie wozić do szpitala? – obruszył się.
– Możesz przecież spaść! Nie podejmuję się wchodzić na dach, zamiast ciebie. To na pewno!
Ale ojciec jest uparty – żadne argumenty nie przemawiały. Miał już przygotowaną deskę, którą zamierzał przywiązać do komina. Cały plan w głowie. Zadzwoniłem do matki. Wykrzyczała ojca przez komórkę – wysłuchał cierpliwie i powiedział:
– Nie denerwuj się. Nic mi się nie stanie. Read More

15 lip

Tomasz Leszczyński: Pod Mesalką

W drodze do domu skręciłem do pubu. Pchnąłem ciężkie drzwi „Morgana” i wszedłem do środka. Panował tam przyjemny półmrok. Świeczki, które postawiono na solidnym barze, przeglądały się w ścianie butelek. Wyglądały tak, jakby w ich wnętrzach rozpalono ogień. Migotały, kusiły i obiecywały. Trzewia same kurczyły się z podniety. Podszedłem do baru i odsunąłem wysoki taboret, szurając nim po podłodze. Usiadłem, a dłonią strząsnąłem z blatu niewidzialny kurz. Cycata Anna, barmanka, odkleiła się od kaloryfera i zajęła miejsce na posterunku. Chwyciła kufel i zaczęła nalewać piwo. Dzisiaj miała opiętą, czarną bluzeczkę z dużym dekoltem. Kiedy podawała mi piwo, bez skrępowania podziwiałem jej piersi. Read More