Andrzej Muszyński: Dziennik północny (fragmenty)
Dzień 1
No tak, znów nie ma światła. Dobrze, że już leżę. Łóżko jest szerokie i twarde. Zwijam dłonią w kulkę tiule szorstkiej moskitiery i nie spuszczam wzroku z żarówki. Gaśnie, zanika, ale nagle zaczyna nerwowo pulsować, rośnie, po czym znów przygasa. Mówili, że będzie światło, to czekam. Przecież jeżdżę tu, żeby wprawiać się w czekaniu. Rozpala się, rozdyma i zasklepia. Ta żarówka jest czerwona, ale to jest czerwień dopalającego się żaru, to jest nieme prychanie w nadziei na życie, które nie może się już zdarzyć. Rozbudza się, bezsilnie gorączkuje i zasypia. Jeszcze chce, a nie będzie. To jest miniaturowe słońce w fazie czerwonego olbrzyma, bezbolesny model zapaści świata trzy metry nad moją głową. Takimi rzeczami zajmuję się 23 marca 2012 roku w jednostce wojskowej w Putao u podnóży Himalajów Birmańskich.