30 mar

Tytus Kaleta: Dyptyk

I
Żołnierze obserwowali wioskę ze wzgórza. Tropikalny deszcz bombardował ich spięte oblicza drobnymi kroplami. Jeden z mężczyzn nosił oficerską czapkę, a na jego ramionach spoczywał długi płaszcz przeciwdeszczowy. Podniósł lornetkę, starając się namierzyć dogodny obraz zabudowań znajdujących się parę kilometrów stąd. Klingą spojrzenia wbił stalowe oczy w powiększone obiekty. Tymczasem reszta oddziału, wymęczonego, zdziesiątkowanego kalejdoskopu ludzkich istnień, stała nieporuszona kilka kroków za plecami oficera, wystawiając się na pastwę siekących drobin, które wylewało na nich zachmurzone szare niebo. Ich zamarłe ciała zatrzymane pośród zimnych okruchów tropikalnego deszczu, nienawistnie wyjącego wiatru i przesyconej zieleni egzotycznych lasów, wystawione były na otaczające obojętnym wężowiskiem siły natury. Za chwilę miał się rozlec równie obojętny głos z mechanicznej otchłani krótkofalówki oficera, głos z zaświatów należący do (bodajże) człowieka, który spokojnym rzeczowym tonem, miał wydać im konkretne polecenia dotyczące wioski. Ten głos szybował ponad morzami i oceanami, unosząc się delikatnym lotem gołębicy wprost ku zgromadzonej grupie, stając się przy tym ich fatum. Kilka zaszyfrowanych zdań wypowiedzianych do jednego z oczekującej gromady, miało zamienić lodowate krople sunące z nieba w płonącą stalową ulewę pieczętującą los żywych i umarłych. Dziesięć dusz przeznaczono do tej chwili, by stały się świadkami sprawiedliwości. Read More

30 mar

Joanna Lech: Twój dom nie ma drzwi ani okien

1.
Mieszkasz w miejscu, gdzie przecinają się wszystkie drogi. Mieszkasz przy rzece, w zakolu. Na wzgórzu, gdzie szumią liście, pory roku i dnia nachodzą na siebie i miesza się czas. Żeby do ciebie trafić, wystarczyło pójść którąkolwiek ulicą, bo wszystkie drogi prowadziły prosto pod twoje okno. Lub przejść przez siatkę i pobiec plątaniną ścieżek wzdłuż krzewów i za drzewami, ukrytymi wśród traw ścieżkami, żeby nikt nas nie widział. Ale gdy weszłam na twoje podwórze, widziałam tylko tynk. Twój dom nie ma okien ani drzwi, nie ma żadnego wyjścia. Twój dom był jedną, długą ścianą, ceglanym murem, o który uderzałam pięścią. Stałam z twarzą do tej ściany, z opartym czołem, jakbyśmy się bawili w chowanego i miałam szukać, choć tak naprawdę czekałam na ciebie. Długo już tak czekałam. A ty nie wychodziłeś. Słyszałam jedynie głos twojego ojca. Krzyczał. Zamknęłam oczy. Słuchałam, jak krzyczy na ciebie i jak krzyczysz, gdy cię uderza. Zacisnęłam palce na cegle. Była zimna. Jeden, policzyłam w myślach. Read More

30 mar

Dariusz Szymanowski: Orkiestra dęta

Jankowi

Chłopcy nigdy nie opowiedzą o tym, co się stało. Ojciec, od zawsze ponury, pogrąży się jeszcze bardziej w milczeniu, jego twarz mimo to będzie cicha i spokojna. Staremu Zubrzyckiemu przyjdzie sprzedać chałupę i wyjechać do krewnych do Gdańska. Wszystkie instrumenty zarekwiruje naczelnik wydziału kultury i ponoć sprzeda je na złom. Błażukom urodzi się syn. Pochowają go obok matki.
W roku 1953 nikt nie spodziewał się cudu. Owszem, zdarzyło się raz, że jednemu z gospodarzy krowa ocieliła trojaczki i nawet powiatowy weterynarz nie mógł się nadziwić. Aż nawet delegacja z Warszawy przyjechała, naukowcy różni i redaktorzy, co zdjęcia robili, ale po jakimś czasie wszystko ucichło i nikt nie pamiętał ani naukowców, ani redaktorów. Cała okolica: Pajtuny, Sklajboty, Mokiny, przez Bark i Rejczuchy, Tumiany aż po Nerwik i Giławy, nie wierzyła w cuda. Nie w takie w każdym razie, o jakich pisali w gazetach. Tu, na północy, ludzie wierzą, że gdy ktoś umiera, to jego dusza opuszcza ciało i wychodzi na pola. Każda dusza potrzebuje przestrzeni, dlatego w domu nieboszczyka otwiera się wszystkie okna, aby jego dusza mogła wylecieć na świat. Ale dusza to nie ciało. Nie widać jej, jak nie widać wrześniowego horyzontu za mgłą. Read More

15 lis

Karolina Golimowska: Warszawski nugat


Kiedy przychodzą takie dni – jak ostatnio, kiedy spocony, zgrzany do ostateczności człowiek bezskutecznie szuka namiastki chłodu w cieniu stołecznych ogrodów, nadpływa wraz z rześkim wiaterkiem znad rzeki myśl: Jakże mogłem zapomnieć! Przecież mamy Wisłę!
(Na plaży, „Kurier Warszawski”, 4. lipca 1936)

W środy i piątki od rana słychać było w całej kamienicy tupot małych stóp. Dzieci spod siódemki, szóstki i ósemki dobrze wiedziały, kiedy Pola robi nugat; wiedziały też, że do nugatu potrzeba samych białek, ustawiały się więc w kolejce po żółtka na kogel mogel. Kolejka często ciągnęła się z trzeciego piętra aż na sam parter. Pola rozbijała po kolei jajka, tak, że każde żółtko wpadało prosto do kubka nadstawianego małą rączką. Sypała obficie cukrem i zapamiętywała każdy uśmiech, każdą drobną błogość; starała się uchwycić i zachować dla siebie choć trochę tej dziecięcej radości. Lubiła te poranki. Lubiła tę kamienicę, wysokie pomieszczenia i dużą kuchnię. Uspokajało ją mieszanie składników w porcelanowej misie. Regularne, przewidywalne, kojące. Czasami wyobrażała sobie, że cofa w ten sposób czas. Każdy ruch w lewo to jedna minuta wstecz, a może i godzina? Więc mieszała coraz szybciej, energiczniej, żeby wrócić do tamtego lata, do tamtej niedzieli, kiedy było tak gorąco, że nie mogła zebrać myśli i zdecydować, co włożyć do koszyka, co ze sobą zabrać nad Wisłę.

Olejek do opalania i herbatniki, gdyby któraś z dziewczynek zgłodniała. Ręczniki, najlepiej dwa i słomiane maty, żeby było się na czym położyć na plaży. I ten kryminał, który zaczęła czytać poprzedniego dnia i nie mogła się oderwać. Co to była za książka? Read More

08 lis

Borislav Pekić: Wścieklizna (fragment)

Na galerii sąsiedniego budynku, w restauracji na drugim piętrze Terminalu 2, były Poluks, a jak zostało udowodnione – David Leverquin, szerokiej publiczności znany jako pisarz Patrick Cornell, z goryczą starał się nie słyszeć żywiołowego walca wykonywanego z pasją, choć trochę za głośno, przez orkiestrę kameralną lotniska Heathrow. Walc został skomponowany przez Straussa, a nosił tytuł Wiedeńska krew. Orkiestra była tak naprawdę eksperymentem Biura Public Relations i jego zaradnego dyrektora Mr Paula Becakera we wszechobecnej bitwie o dusze klientów, natomiast wysiłek Leverquina był próbą myślenia o przyszłej powieści rozgrywającej się na lotnisku, a nie o zjadliwych uwagach Louise Sorensen, która siedziała naprzeciwko niego.
– Cała ta sprawa była cholernym błędem – powiedział.
– Nie musisz tego mówić. Widać to na twojej twarzy. Mam tylko nadzieję, że od teraz będziesz tak zwaną rzeczywistość poznawał tak jak wszyscy normalni pisarze, przez telefon.
Daniel Leverquin w rzeczywistości nie czuł się aż tak źle, jak wskazywałyby na to siniaki na ciele i twarzy. W oczekiwaniu na zamówione jedzenie, wypijając drugie whisky, z entuzjazmem myśliwego, który wpadł na trop zwierzyny, postukiwał po poszarpanym ze wszystkich stron „brewiarzu” i był – szczęśliwy. Pomimo wszystko, był wygrany. Bez nieporozumienia z policją napisałby przeciętną książkę. Ani lepszą, ani gorszą od wcześniejszych – a więc złą. Samo życie zniszczyło mu starą treść, w zamian dając tę właściwą. Read More

07 wrz

Marcin Sas: Poza wszystkim, czyli spacer życia

Poza tym, że nie śpię i nie bardzo wiem dokąd można pójść o 5 rano – niewiele wiem.
Na razie wychodzę i wchodzę do pokoju: kuchnia, łazienka – łazienka i powrót do pokoju. Trasa obmyślona precyzyjnie, tak jak dokładne jest przekonanie, że należy być cicho w swoim wymyśle.
Wcale nie jest tak, jak proponuje rozkład dnia, rozkład ciała. O wszystko trzeba się starać.
Przez moment udaje mi się myśleć, że wierzę w to, tak jak uwierzyłem (będąc dzieckiem), że oczami można ściągać pioruny do mieszkania… Teraz wierzę we wszystko, o czym pomyślę i to jest moja przewaga.
Jeszcze nie wiem nad kim lub nad czym, ale cieszy jak każde inne zwycięstwo.

Przebieram między godzinami, jak owocami na jakimś bazarze… To straszne, że trzeba się spieszyć.
Poza tym, że jest rano i wymyślam podróż, spacer życia, niewiele się dzieje. Powoli ustalam trasę.
Coraz dokładniej, i coraz więcej o niej wiem.
Z drugiej strony coraz szybciej wykruszam się w tej drodze, a to dlatego że… chodzę jak obłąkany! Podobno tak się poruszam! Podobno… Ale przecież właśnie tego chciałem – mieszkać daleko, a być blisko, więc unoszę do góry głowę i z dumą będę chodził jak obłąkany… Ech, gdyby wszystko tak dobrze szło…

Wychodzę zatem na ten mój spacer życia, na spotkanie z jakąś ciekawą perspektywą i przepalającymi kroki myślami, że nikt z nas nie jest nowy, wszystko w jakimś sensie to kopiowanie starych obrazów.
Wszystko, co najważniejsze, dzieje się w rzeczywistości, ale to chyba nie wystarczy, czasem nie, tak jak składane przysięgi czy obietnice, a dlatego że wszystko można sfałszować, myślę czasem, że fikcja jest ciekawsza.
Moim celem od zawsze był rynek, pusty plac wypełniony kamiennymi spojrzeniami okien…
Kiedy już jestem na samym środku – okazuję się być poza wszystkim.

03 cze

Marek Ławrynowicz: Wrzosowisko (fragment)

Jakoś tak w miesiąc po weselu Matyskowej do Mamci przyszedł list z Anglii. Właściwie nie do Mamci tylko do jej syna Krzysztofa, który znikł po powstaniu warszawskim. Nadawca listu, podpisujący się „Charłamp” wyrażał nadzieję, że Krzysztof nie musi się już ukrywać i może rozpocząć w miarę normalne życie. Na wypadek gdyby mimo zmian, jakie zaszły, okazało się ono trudne i pełne prześladowań, „Charłamp” zapraszał syna Mamci do siebie do Kornwalii, gdzie hoduje owce i zupełnie dobrze mu się powodzi.

Mamcia przeczytała list kilkanaście razy i zrozumiała tylko jedno: jej syn nie był w Anglii tak jak jej się wydawało. Ale gdzie był? Z wiezienia już by go wypuścili. Gdyby ukrywał się pod innym nazwiskiem, teraz mógłby się ujawnić, a przynajmniej dać matce znak życia. Mamcia stała się małomówna, nie wychodziła swoim zwyczajem na podwórko, nie plotkowała, nawet przestała uchylać drzwi, gdy ktoś do nas pukał. Pewnego dnia przesiedziała z Przastkową całe po popołudnie na ławce przed domem, a gdy zaczął zapadać zmierzch, udały się obie do Witkowej, choć zasadniczo nikt w naszym domu nie utrzymywał z nią bliższych kontaktów. Jak się później okazało, chodziło im o informację, co się dzieje z ubekiem Witką, o którym od pewnego czasu nie mieliśmy żadnych wiadomości.

Read More