20 mar

Zofia Posmysz: Chrystus oświęcimski

Nie ma na skroniach korony. Nimbem z cierni uwiecznił artysta nazwę wyrytą na rewersie. Nazwę Oświęcim. Miasta jakich w Polsce wiele, choć nie o tak bogatej, parowiekowej historii.
Ten medalik o kształcie miniaturowego ryngrafu znalazł się w moim posiadaniu któregoś z czerwcowych dni roku tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego. Ofiarował mi go więzień, którego imię Tadeusz poznać miałam później. Stało się to w kuchni obozu kobiecego Auschwitz-Birkenau. Read More

20 mar

Marek Kochan: KWIACIARKI Z PLACU WILSONA

TOPOLA

Topola obok mnie, za oknem, zasłania albo ocienia, zależnie od pory dnia i roku. Czasem więcej czasem mniej słońca chciałby się. Kątem ją. Pluję. Jak o topoli? Jak do topoli?
Komu ona zieleń robi za oknem, domy zasłania, ten: dobra topola, moja topola. A kierowca, który musi pod nią parkować, powie: zła, głupia topola, sok puszcza, białe pyłki, kropki, krost wysypka na świeżo umytym aucie, ledwo z myjni się przyjechało, znów trzeba czyścić, tylko się na noc, czy na parę godzin postawiło. Jeśli miejsce jest, zawsze woli gdzie indziej zaparkować. A jeśli nie ma, musi zostawić auto pod topolą, złorzeczy. A niech wiatr jeszcze kruche gałęzie topoli połamie, walnie nimi o dach, blachę wypuczy, lakier porysuje. Wtedy, eh, służby miejskie z piłą wołać, wyciąć ten przerośnięty chwast przy ziemi, zabetonować, albo trawę posadzić. Zagrożenie dla życia, dla przechodniów! Coś się tu może tragicznego zdarzyć. Read More

20 mar

Kazimierz Orłoś. Ikar z Rosochy. Opowiadanie mazurskie

Siedzieli przed barem „U Bartka”, pod parasolem z logo piwa „Żywiec”. Blisko szosy z Rosochy do Krzywiny po jednej stronie – po drugiej mieli młyn nad stawem, drewniany mostek i drogę na łąki. A dalej – lasy, lasy, za lasami jeziora. Lipiec, dzień powszedni, wczesna pora.
Pierwszy przyszedł Mietek Kwiatek – lat czterdzieści, bezrobotny, na zasiłkach. Zarost na twarzy, kamizela moro, łysa głowa. Niedługo po nim inwalida Gałązka – były kierowca. Podpierał się na dwóch szwedkach. W wyniku wypadku, jaki spowodował przed dwoma laty – bez nogi, za to z pierwszą grupą inwalidztwa – przeszedł na rentę. Następnie Janek Gruszka, zwany Tyką z racji chudej postury. Były pracownik Lasów Państwowych – pilarz, obecnie bezrobotny. Ostatni przybył Franek z Rosochy, tak jak Kwiatek nie ogolony, w czerwonej koszuli i białej bejsbolówce. Na nogach dziurawe adisasy. Read More

20 mar

Grzegorz Gortat: Niekompletność. Ucięta noga

Kiedy ojcu ucięli nogę, czyli już po wszystkim, zaczął o sobie przypominać. Ważne: gdy dowiedziałem się o historii z nogą, ojciec już nie żył. Noga poszła do piachu trzy lata przed nim. Miał czas przywyknąć. Nie każdy ma to szczęście. Lewa czy prawa? Dla ojca, myślę, nie bez znaczenia. Chociaż, jakby nie patrzeć, rachunek jest ten sam: noga plus dwie kule to nie to samo co para nóg.
A ci mają obie nogi – i dokąd one ich niosą? Idę za nimi. Chociaż nie żywię wielkiej nadziei. Mają swoje zegarki i więcej im nie trzeba. Całą chmarą ciągną na rynek, gromadzą się pod ratuszowym zegarem, by pod niebem rozświetlonym noworocznymi fajerwerkami oczekiwać północy. Tańczą, piją szampana i nie wiedzą. Read More

20 mar

Andrzej W. Wodziński: Kominiarz reprezentacyjny

Dobrze jest być w odpowiednim czasie, miejscu i z odpowiednimi ludźmi, uczył mnie niegdyś ojciec. Ba! Ale dobrze jest tak powiedzieć – gorzej z praktyką. Czy ten sympatyczny kominiarz, który odwiedził mnie w końcu upalnego lipca z życzeniami noworocznymi – wręczając mi kalendarz kominiarski, nie na nowy rok, lecz na ten trwający już 180. dni – wiedział o tym? Podejrzewam, że nie. Kiedy spytałem go o przyczynę półrocznego poślizgu czasowego – odpowiedział mi rzeczowo: “Proszę pana, ja przecież się nie rozerwę, a jestem tylko zwykłym człowiekiem. Mam do obskoczenia cały warszawski Żoliborz i kawałek Bielan. W wielu miejscach, gdzie składam życzenia noworoczne i wręczam kominiarski kalendarz na szczęście – zasiedzę się czasami dłużej. Bywa tak, że nieraz cały dzień do nocy. Read More

20 gru

Tadeusz Siejak Tam, dołem płynie rzeka

(fragment niedokończonej powieści)

1 marca 1969 roku, sobota. Sala nr 8 Oddziału Urologii Męskiej

Zapach deszczu i ziemi. Nawet tutaj, w samym jądrze miasta, przedostaje się przez cały ten zgiełk na dole. Wiosna. I wyraźnie słyszę kosa. Nawet, pod zachodzące słońce, widzę jego szarą kulkę nas jednej z anten telewizyjnych za placem.
Prawdziwość przebija się przez linię prostą miasta. Zimy prawie nie widziałem. Podobno było kiepsko. To się nazywa krwotok wewnętrzny i zewnętrzny zarazem. Wszyscy skakali koło mnie, jakbym już umierał, aż chwilami było to śmieszne. (Swoją drogą, śmierć przez wykrwawienie jest w miarę przyjemna. Okropnością jest pisać takie rzeczy, ale jeśli rzeczy tak właśnie się mają?).
Grażyna przesiedziała u mnie trzy pełne noce. Na zmianę z matką. Chyba się trochę poznały. Muszę to zbadać. Read More

20 gru

Aleksander Ziemny: Kartki z lat 2005-2006

Po operacji (sierpień 2006, Szpital Bielański) miałem przez dwadzieścia dni dziurę w brzuchu. Zasklepia się, wciąż się zasklepia, ale idzie jej to dość leniwie. To i tak cud, że ciało człowieka osiemdziesięciotrzyletniego poddaje się samonaprawie.
To nie był mój pierwszy szpital. Ale pierwszy raz zobaczyłem innych niż dotychczas ludzi – innymi oczyma. Część pielęgniarek i prawie wszystkie salowe. Dwie siostry opatrunkowe. Chirurg (doktor K-us), miałem szczęście, żem do niego trafił. Przede wszystkim jednak one – salowe. Nie całkiem młode, za nimi już kawał ciężkiej, jakże przyziemnej roboty wśród bezwładnych ciał, basenów i kaczek, pokrwawionych prześcieradeł, nieraz rzygowin. Gdy chory załatwi się w łóżku, nie zawsze zdąży się z gąbką, mydłem i czystym pampersem. Myje się chorych co dwa-trzy dni, od stóp do głów. Karmi się ich z jakąś nawiązką cierpliwości, w której widzę – po nocnych rozmyślaniach – surowy nakaz wewnętrzny. Tak, właśnie. Read More