15 gru

Marek Nowakowski: Stare Powązki

Z tą dostojną nekropolią w nierozerwalnej więzi pozostaje rzemiosło kamieniarskie. Oni, ci cmentarni fachowcy wznoszą krzyże, pomniki, płyty nagrobne; utrzymują w należytym stanie grobowce, wykuwają zatarte litery, kleją popękane tablice. Warsztaty kamieniarzy obsiadły drugą stronę ulicy Powązkowskiej. Niektóre istnieją od lat przedwojennych. Kubicki, Lorent, Cybulski, Lubowiecki. Oczywiście to któreś już pokolenie, synowie, spadkobiercy. Firma Cybulskiego (prawie naprzeciw kościoła św. Karola Boromeusza), popularnego niegdyś Cybuli, u którego terminował przez dwa lata Jan Himilsbach — to już tylko nazwisko, inni prowadzą interes. Tych starych firm ubyło znacznie. Fedorowicz, Kocielski, inni. Choćby pan Trzciński, nestor kamieniarzy, kilka lat temu prowadził warsztat — już go nie ma. Nie wiadomo, czy nadal pracuje pan Gutek, najlepszy w branży liternik. Dziesięć lat temu (filmując Powidok o Powązkach) rozmawiałem z nim. Wrócił akurat z Płońska, gdzie wybijał litery na pamiątkowej tablicy ozdabiającej kamienicę przy rynku. Napis był w dwóch językach, hebrajskim i polskim. W tym domu bowiem urodził się Ben Gurion, pierwszy premier Izraela. Read More

15 gru

Nowe nazwiska. Marta Górska: Puszka Karola

To wcale nie było tak, że on specjalnie czy, że naumyślnie. Karol był jak najdalszy od tego rodzaju praktyk. On nigdy nie chciał, właściwie to czasami jemu się samo nie chciało i nie miał już nic do roboty w kwestii chcenia czy nie chcenia. Już w szkole nie chciał, a jednak się działo. Nie chciał, żeby nauczyciele byli skazani przez niego na bóle i napady spazmów. Jego wychowawczyni zawsze widząc go, krzyczała: „Karol, ja przez ciebie zwariuję!”. Karol, żeby nie narażać jej na takie nieprzyjemności, bo przecież nie chciał, żeby coś się jej stało, starał się jej unikać, a że jedynym skutecznym sposobem na unikanie nauczycieli było nie chodzenie do szkoły to już nie jego wina. Potem oskarżyłby go ktoś o uszczerbki psychiczne albo zdrowotne. Kiedy pierwszy i jedyny raz ożenił się, też nie chciał. Po prostu jakoś tak pewnego dnia ona powiedziała, że jak ją kocha, to się z nią ożeni, a jak nie, to ona się zapłacze. Przecież nie chciał, żeby płakała, jak jej tak zależało, to się ożenił. Wielu rzeczy później nie chciał, działy się same — niechcący. Nie chciało mu się samo z siebie robić wielu rzeczy, na które ona akurat się upierała. Czuł się zaszczuty i szantażowany, a ona, że po co się z nią żenił — chciała przecież, on nie chciał, to wszystko było jakoś niechcący. Niechcący też nie wracał na noce. Inne kobiety po prostu mówiły, że jak on czegoś tam nie…, to one coś tam tak…, i robiło mu się żal, że przecież on nie chce, żeby one cośtam jednak tak…, i zostawał. Ale, żeby żonie było smutno, to też nie chciał, więc jakoś niechcący kłamał czy raczej nie mówił nic. Ona niechcący się dowiedziała i powiedziała, że jak nie da jej rozwodu, to ona się zabije. On oczywiście nie chciał, żeby się zabijała, bo to wszystko jakieś było groteskowe i niedorzeczne, więc chcąc nie chcąc, dał jej rozwód. Read More

30 paź

Marek Ławrynowicz: Bohater literacki

Z. był człowiekiem jakich wielu. Wzrost przeciętny. Budowa ciała niezbyt imponująca. Twarz dość pospolita, ale jeśli ktoś się dokładniej przyjrzał, mógł dostrzec, że oczy Z. patrzą na świat, lekko kpiąco, z pewnym dystansem. Przez pięćdziesiąt kilka lat  życia zajmował się głównie handlem na niewielką straganowo–bazarową skalę, co dawało mu szansę przetrwania, ale nie dawało poczucia bezpieczeństwa. Miał też epizod romantyczny, kiedy zaczął jeździć w celach handlowych na Ukrainę i pewnego dnia przywiózł stamtąd przepiękną dziewczynę, z którą się natychmiast ożenił. Małżeństwo było nadzwyczaj udane, ale tylko przez trzy miesiące, to znaczy do momentu, gdy owa Tamara czy też Natasza uzyskała polskie obywatelstwo. Jeszcze tego samego dnia spakowała walizkę i udała się do Szwecji, gdzie przepadła bez wieści. Z. ciężko przeżył jej ucieczkę, ale w końcu pogodził się z losem. Pił tylko nieco więcej, a gdy był już pijany zwykł mawiać: Read More

30 paź

Elżbieta Wojnarowska: Pod bezkresnym niebem (fragment)

Światło

Zaczęła się mordercza droga przez Erg Tenere, z ominięciem Gór Air.  Trzy dni na pustyni. Bez map i nawigacji. Zdani na łaskę dwóch Tuaregów i zabójczego słońca. Wszędzie diuny — niekończące się wydmy. Ciężko było jechać. Samochód robił podjazdy, potem nawrotki, bo warunki zmieniały się z godziny na godzinę, w zależności
od tego, z której strony i z jaką siłą wiał wiatr przenosząc piasek. Trzeba było jechać szybko, inaczej mogli ugrzęznąć.
Albo zjeżdżali z impetem w dół, albo gdy było zbyt stromo, wyhamowywali i wracali po własnych koleinach. Laura miała wrażenie, że kręcą się w kółko, i dawno już zabłądzili. Straciła orientację. Read More

30 paź

Wojciech Chmielewski: Śmierć z widokiem na ogród

Zamordowali chłopaka. Miał na imię Bogdan, był w wyższej klasie. Widywałem go na korytarzach i w kiblu. Niczym szczególnym się nie wyróżniał. Brunecik, pociągła twarz, Marcin Borowicz tuż przed maturą albo może Emil Sinclair, bohater powieści, którą przeczytałem ostatnio. Tak teraz o Bogdanie myślałem.

W załomie muru przy sali od francuskiego najchętniej siadywałem na drewnianej podłodze. Sam albo z Sylwią. Ta dziewczyna jakoś lgnęła do mnie i w klasie już uważano nas za parę. Wyobrażałem sobie morderstwo dokonane na zimno na niewinnej ofierze, którą następnie wrzucono do ścieku zwanego Wisłą. Sylwia coś do mnie mówiła, kartkowała zeszyt czy książkę, obserwowałem ją jakby zza cienkiej zasłony. Za co? W kieszeniach Bogdan miał zapewne to, co ja: chustkę, podarte bilety autobusowe, długopis z napisem „Zenit” oraz legitymację szkolną w plastykowej ramce. Moja była w kolorze żółtym. Został zakatowany lub może uduszony. Wszystkie szczegóły śmierci Bogdana starannie przed nami zatajano, by atmosfera w liceum była taka, jak dawniej. To się nie udało. Read More

30 paź

Andrzej Stasiuk: Taksim (fragment)

Wspominam ciepłe dni. Wspominam dzień, gdy przyjechałem tutaj, by pozostać. Na drzewach nie było jeszcze liści, ale słońce grzało już mocno. Wysiadłem na stacji, której już nie ma, z pociągu, który dawno przestał kursować. Miasto pachniało naftą i drewnem. Jechałem całą noc, dwa razy się przesiadałem i zbliżało się południe. Obok był dworzec autobusowy. Poszedłem w tamtą stronę, żeby zyskać na czasie, żeby jak najdłużej pozostać podróżnym. To musiał być wtorek, bo tłum wyglądał wsiowo. Wracali z targu. Drewniane grabie, wiadra, zapakowane w folię kołdry, ktoś miał nowiutki bat z czerwonym pomponem. Wszedłem między nich i odczytywałem rozkłady jazdy na stanowiskach. Udawałem, że odczytuję. Nie mieli jeszcze tak wielu aut jak dzisiaj, więc czekali na stare autobusy. Miasto wciąż ich onieśmielało. Byli uroczyści i stateczni z tymi swoimi nowymi koszami z wikliny. Ustawiali się w słońcu jak do fotografii. Zapewne już na coś oczekiwali, chociaż nie mieli jeszcze pojęcia, co to będzie. Czuli zmiany przez skórę tak samo jak wszystkie wojny, rozlatujące się ustroje, Ruskich, Szwabów, czarnych, czerwonych, zielonych, kapitalizm i chińską krucjatę ekonomiczną. Mieli to we krwi, tę czujność na wszystko, co przychodzi z zewnątrz. Read More

30 paź

Patryk Szaj: Jedyne wyjście

Mężczyźni o tym nie mówią. Włożyłem klucz do zamka drzwi mieszkania numer 32, modląc się w duchu, by ona nie wróciła dziś wcześniej z pracy. Czasem jej się to zdarzało. Nawet dość często. Normalnie pracowała do 16, ale nieraz była w domu już o 15:30. Lecz gdybym ujrzał ją siedzącą w fotelu w pokoju gościnnym — jak zawsze dostojną, jak zawsze poważną i jak zawsze… zimną i nieobliczalną niczym tafla lodu — teraz, byłby to okrutny żart losu. Dotychczas nigdy nie wracała do domu o godzinie 14.
Odebrała mi wszystkich przyjaciół. Po prostu zabroniła mi się z nimi spotykać. Groziła, że mnie zniszczy, jeśli dalej będę się zadawał z tymi idiotami.
— Jesteś idiotą, ale to nie znaczy, że musisz dzielić swój kretynizm z innymi debilami — tak mówiła.
A ja tak strasznie się bałem, że ona nie żartuje. Przysięgam, że nie było mi do śmiechu. Read More