13 lip

Piotr Wojciechowski: Obywatele bez kultury

Nie było mnie na krakowskim kongresie, gdzie się poczęła ta inicjatywa, ale w miarę jak dobiegają mnie sygnały (słabe) o jej kontynuacji – zaczynam przywiązywać do sprawy „Obywateli Kultury” coraz większą wagę. Kiedy jednak  próbuję o niej rozmawiać – wychodzę na paskudnego pesymistę, na takiego, co chce odebrać nadzieję. A ja po prostu inaczej widzę to wszystko.

To, co się nazywa ruchem „Obywateli Kultury” stawia sobie za cel wymuszenie na władzach, aby na kulturę szedł z budżetowych wydatków jeden procent. Celem jest także zmiana przepisów prawa ukierunkowana na lepsze finansowanie przedsięwzięć kulturalnych, zwiększenie dostępu obywateli do dzieł kultury. Prowadzone są na ten temat rozmowy między komitetem, który powstał ad hoc a Ministerstwem, wiem, że panie Beata Stasińska i Beata Chmiel poświęciły temu swój czas. Dowiaduję się o tym, że prezydenci wielu wielkich miast uroczyście podpisywali Pakt Dla Kultury. Postulaty zawarte w liście do Prezesa Rady Ministrów są ze wszech miar słuszne, a lista wybitnych twórców, którzy ten list podpisali jest naprawdę przekonywająca. Czego jeszcze chcieć? Read More

02 cze

Mirosław Bańko: Wielki Reset

„Gdzie szukać najczystszej polszczyzny?” – zapytał korespondent w internetowej poradni językowej PWN. Ciekawsza od odpowiedzi jest wyrażona w pytaniu tęsknota do czystości – jak widać, nie znosząca kompromisów.

Poszukiwanie źródeł najczystszej mowy musi być fascynujące. Jeśli się bowiem uważa, że język jest „brudny” i z każdym dniem coraz brudniejszy, to cofając się w czasie, powinniśmy dotrzeć do jego mitycznych narodzin, gdy był jeszcze niewinny i nieskalany. Trzeba tylko uważać, aby nie przeoczyć momentu, gdy rwąca rzeka języków słowiańskich wydała z siebie język polski. W przeciwnym razie popłyniemy dalej, mijając kolejne odnogi i odpływy, aż dotrzemy do małpich wokalizacji. Te podobno służyły – jak powiedziano by dziś – celom konwersacyjnym, czyli podtrzymaniu więzi społecznych w stadzie.

Jeśli Adam i Ewa nie mówili po polsku, to skąd pewność, że polszczyzna u swoich źródeł była w stanie nieskalanego dziewictwa? Może była raczej zepsutą odroślą ze słowiańskiego pnia? A ten pień może też nie był pniem, tylko zdziczałym pędem jakiegoś innego dzikiego krzewu? Rozwój języków byłby więc procesem stopniowej degeneracji, a jego motorem bezmyślny homo sapiens, który język przejął w stanie dziewiczym z rąk swoich małpich przodków, ale zmarnował, skalał, zbezcześcił?

Read More

20 paź

Karol Maliszewski: Ze snów i przypomnień. Nie tu i nie teraz

Skoro Władze Uniwersytetu umożliwiły mi twórcze (tu autor nawiązuje do faktu zatrudnienia go na stanowisku wykładowcy creative writing) pisanie, to piszę, wystrzegając się, zaznaczam, pustej pisaniny. Pytają mnie studenci, co zrobić, żeby pisanina była pełna. I oczywiście od razu odcinają się od znanego twierdzenia, jakoby pismo nasycać trzeba własną krwią. Te metafizyczne błazeństwa przestały interesować moich studentów już dawno. Wyjaśniliśmy to sobie zaraz na wstępie. O tym też można by snuć niejedno, lecz do mitycznych początków tym razem wracać nie będę.
Piszę, wykorzystując każdą chwilę. Szczególnie teraz, kiedy Odra u bram i – jak widzę – zlizuje już pozimową sól z wątłej uliczki dzielącej budynek Instytutu od jej właściwego koryta. A moi milusińscy wystraszeni wielką wodą wsiedli do ostatnich pociągów i pomknęli w stronę jeszcze suchych równin. Nic to, mam posterunek i będę na nim trwał. Siedzę sam w wykładowej sali wsłuchany w szum wentylatorów i czuję się tak, jakby mnie ktoś wepchnął do wielkiej muszli. Nie przyłożył ją do ucha, a właśnie wepchnął mnie do środka. Ciepło, cicho, bezpiecznie. Moja mamusia muszla oddycha razem ze mną. To co ja będę krótkie życie trwonił, pomyślałem sobie i znalazłszy kartki po ostatnim kolokwium, na ich odwrocie szybko zapisuję uciekający czas. A czas tej wiosny pędził jak szalony. I oparzony. Dwa w jednym, dlatego takie przyspieszenie. Najpierw myślałem, że mi się organiczny chronometr popsuł i pewnie trzeba panią magister w aptece zapytać o tabletki na to. Ale chodzę i rozmawiam z ludzi, nie tylko do siebie gadam, więc mogę stwierdzić, że oni też byli zaskoczeni postępowaniem przyrody tej wiosny, długo leżącym śniegiem, zrzucaniem samolotów pełnych ważnych osób, rozrzutnością opadów i tak dalej. Jedna pani z bazaru to nawet jęknęła – o boże, człowieku, jesteś pewien, że maj się kończy, a co z kwietniem, człowieku, co z kwietniem? A przy pożegnaniu ściskając czule moje brokuły, wyszeptała – no tak, z pół kwietnia zeszło mi na tę żałobę lotniczą, dziura w pamięci, teraz to się wydaje żenujące, a wtedy tak płakałem, tak płakałam, kurna, człowieku, media mnie nakręciły. Taki teraz mamy świadomy element na bazarach. Po studiach. Nie wiem, czy pani chciała być miła, widząc moje szczere zafrasowanie utraconym czasem, a należę do jej wybijających się klientów, czy rzeczywiście doznała podobnego wstrząsu czasowego, nieważne. Fakt zaistniał.
Ciężka ta wiosna i lekka zarazem. Leci z rąk jak zdmuchnięte piórko. Ale w tym piórku widać każdy szczegół. Obsesyjnie wraca w snach. Jakby w tej wiośnie osadziło się wiele poprzednich, wchłoniętych pobieżnie, wiosen. Toteż wpatrzony w burą taflę przelewającego się żywiołu, spisuję, skreślam, spisuję, skreślam. I tak w kółko. A kółko musi być zgrabne. Nie wszystko do takiego kółka trzeba pchać. Pierwszy obraz dotyczy samotnej kobiety, pięknego drobiazgu zamkniętego w wieży na skrzyżowaniu. Wieży firmy „Ruch”. Kiedyś były takie kioski na każdym rogu. Zresztą może i dzisiaj są. Kontakt z rzeczywistością nieco mi się skomplikował. Dawniej była bardziej przejrzysta. Rzeczywistość? Relacja z nią? I ta biedulka siedzi skostniała, palce w „Trybunę Ludu” zawijając. Niech będzie, że to moja krewna. Dajmy na to Eulalia. I mąż jej ogórkową w słoiku przynosi. Koleżanki schodzą się na ploteczki. Najlepiej smakują na wolnym powietrzu, przy kiosku. Jedna zaczęła swoje wyroby do degustacji podsuwać. Samotna stara panna spełniająca się na niwie szerokich kontaktów towarzyskich. Dopóki to były gołąbki czy serniczek, świat nie mógł mieć do niej zastrzeżeń. Gorzej z nalewkami. O, te nalewki szybko zasłynęły w rewirze czterech ulic. Ciocia Lala musiała każdej spróbować. I tak się rozsmakowała, że wkrótce bez nich żyć nie mogła. Uzależnienie w czystej, moi państwo, postaci. Ciotka idzie na leczenie i długo z niego nie wraca. Krótko mówiąc: utrata pracy w „Ruchu”, a potem rozwód.
Myślę o tym, popijając z bogato zdobionej butelki. Bo ciocia Lala w końcu wyzdrowiała i teraz z zimną krwią wykonuje egzekucje, ofiarowując swe twórcze nalewki nowej generacji. Zupełnie odcięła się od starych przepisów. Eksperymentuje w awangardzie przemian. To, co widzicie w obrębie tej opowieści, jest przedziwną mieszaniną czegoś pigwowego z czymś morelowym. Nie wiem, jak udało się to doprowadzić do względnej zgody. Smakuje nieziemsko i nie kopie od razu.

Kto, no kto jeszcze chce dojść do głosu? Kogo trzeba natychmiast przypomnieć, by przypomniany odzyskał mowę, coś tam szepnął pod nosem i odszedł?
Kiedy wejdą przez przypadek na ciebie w miejscu, jak cię wydawało, całkowitego odosobnienia, a ty ściskasz kurczowo gumkę od majtek i robisz swoje w zaskakujących okolicznościach i miejscach, nie daj się, a wręcz przeciwnie, naciskaj na postronnych, zalewając ich niepowstrzymanym potokiem słów, a wkrótce zapomną, że cię widzieli z gołą dupą.
To właśnie zdarzyło się sąsiadce. To o nią się upominam, zanim zapomni o niej ostatni świadek. Stan grobu uświadamia, że dalszej rodziny raczej nie miała. Zastanawiające jest, jak szybko musiała się poddać. Tajemnica godna wyświetlenia. Na razie trzymajmy się faktów. Na początku z pasją prowadziła katechizację, usiłując świeżo poślubionego małżonka sprowadzić na dobrą drogę. Dom obwiesiła świętymi obrazami i krucyfiksami. Cały czas leciało Radio Maryja. Duchowa sielanka trwała kilka miesięcy. Nasz sąsiad, malarz pokojowy, chodził w czystym ubraniu, a utrzymanie pionowej postawy przestało mu sprawiać widoczną do tej pory przykrość.
Coś jednak pękło w tym procesie nawracania. Nie wiadomo kiedy i z jakiej przyczyny. Pierwszym tego sygnałem stały się nocne odgłosy. Nasza ściana przerywała lot jakichś ciężkich przedmiotów. Trzaskały drzwi. Często wylatywały szyby. Wkrótce zaczęliśmy widywać zataczającą się sąsiadkę. Krucjata przybrała nieoczekiwaną formę, a misjonarka upodobniła się do ulubionego krajowca.
To właśnie wtedy otrzymałem od naszej nowej sąsiadki ważną lekcję dzielności. Gdy wracałem z późnych imienin, dźwigając syna na ramionach, rozmawiając z córkami o czekoladowym torcie cioci, zobaczyłem coś, co mnie zatkało. Sąsiad złamany szczególnie mocną na naszej stromej ulicy grawitacją, leżał na chodniku, a zmęczona taszczeniem męża sąsiadka, oddawała mocz, patrząc nam głęboko w oczy.
– Dzieci, dzieci kochane, to sen, a raczej bajka, która wam się śni. To wam się tylko wydaje. Prawda jest zupełnie inna. Ludzie kochają się i nigdy nie są pijani. Zobaczycie to po drugiej stronie lustra. Tam wasz tata postawi na trawie braciszka, a wy pobiegniecie, żeby ją zobaczyć. Okładki książki zamkną się za wami cicho. I ja tę książkę na pewno kiedyś kupię. Tylko że nie tu i nie teraz. Dobranoc, dzieci. Dobranoc!

20 paź

Piotr Wojciechowski: Jak wiadukt w Kiepojciach

1. Komfort nie bycia kimś.

Komfort nie bycia kimś jest uczuciem zastępczym, bywa maską ukrywającą zawiść. To mi się sprawdza, kiedy słucham głosów dobrych krytyków literackich, kiedy czytam ich recenzje lub eseje. Jakim komfortem jest nie musieć czytać tak dogłębnie jak oni, porównywać tak przenikliwie, a już w szczególności – słodko jest nie musieć sądzić, nie być pryncypialnie sprawiedliwym – według pryncypiów, hierarchii, systemów wartości, które się samemu kreuje. Dureń powie sobie – ależ jakie ma znaczenie ta sprawiedliwość. Read More

20 paź

Jerzy Górzański: Nawijanie makaronu na uszy

W skrzynce na listy znalazłem kartonik ozdobiony rysunkiem kwiatka i napisem: „Całuski od inżynierki”. Nic więcej.
Moja żona nie zdziwiła się, chociaż ten kartonowy artefakt pobudził ją do refleksji:
– Dziś niektórzy nie są przygotowani na swoją głupotę.
Jeżeli chodzi o mnie, często przywołuję powiedzenie Victora Hugo (specjalisty od „Nędzników”): „Głupcem wolno być każdemu, pod warunkiem: żeby nie dawał złego przykładu.”
Jest bardziej demokratyczne i zawsze na czasie.
Tajemnicza „inżynierka”, jeżeli chodzi o feministyczną poprawność językową, jest bez zarzutu. Tak jak, powiedzmy, socjolożka, filozofka, ministra czy wojskowa kapitanka. Wraz ze zmianami obyczajowymi zmienia się również język. Czasami przybiera kształt fantazji lingwistycznej. Read More

15 lip

Jerzy Górzański: Coś jeszcze albo coś innego. Zdarzenia i dopowiedzenia

Dwadzieścia lat temu (a może dwadzieścia jeden) Robert Bly, rocznik 1926, amerykański poeta, przedstawiciel nurtu zwanego „deep image”, po naszemu „głęboki obraz”, opowiadał, jak to „William Stafford (także poeta) wyznał kiedyś, że gdy ktoś go zapyta: «Dlaczego pan pisze wiersze?», zdarza mu się odpowiedzieć: «A dlaczego pan przestał pisać?»”.
Po ukończeniu siedemdziesiątki, na pytanie (jakie zadają mi znajomi): „Czy chce ci się jeszcze pisać wiersze?”, odpowiadam niezmiennie (i elegancko, po francusku):
Il est très exigeant: il exige l’on n’exige de lui. Read More

08 lip

Piotr Wojciechowski: Ale spektakl jest przedni

Na’vito plemię człekokształtnych kosmitów na planecie Pandorze. Żyją w harmonii z naturą, w większym z nią zjednoczeniu niż udało się to jakiemukolwiek z ziemskich plemion. Żyją w idealnym ustroju hierarchicznej dwuwładzy — w której Wodzowie żenią się z Szamankami, płodzą następców Wodzów, następne Szamanki. Żyją na drzewie ogromnym jak metropolia, tam śpią w hamakach zawieszeni niczym kolonie nietoperzy, stamtąd wyruszają na łowy. A obiektem kultu i zarazem centralnym komputerem, wspólnym sercem tej społeczności jest Drzewo Duchów.

Temu plemieniu wypowiada wojnę ziemska cywilizacja mająca podwójną twarz — amerykańskiej brutalnej soldateski i amerykańskiego korporacyjnego kapitalizmu przeżartego cynizmem i chciwością. Chodzi o surowce. Drzewo–ojczyzna Na’vi rośnie na złożach cennych surowców. Pracujący dla armii i przemysłu naukowcy przygotowują — tajną broń, serię homonkulusów wyglądających jak Na’vi ale sterowanych poprzez systemy nerwowe ludzi zamkniętych w specjalnych kapsułach. Read More