21 sty

Karolina Golimowska: Pnin

Za oknem wlokącego się w żółwim tempie pociągu było szaro, mokro i dziwnie schyłkowo. W środku za to panował nastrój kompletnie nijaki, było duszno i anonimowo. Iza była zdenerwowana i próbowała się uspokoić, czytając. Profesor Timofey Pnin mniej więcej w drugiej trzeciej pierwszego tomu dzieł zebranych Nabokova też właśnie podróżował pociągiem i to w podobnym celu – starał się dotrzeć na jakiś zapomniany przez czas uniwersytet na stepowym amerykańskim odludziu. Dzieła zebrane wypożyczone z biblioteki miały twardą ciemnozieloną okładkę nadgryzioną w lewym dolnym rogu przez jakieś cudze zwierzę, pewnie psa, i prezentowały się przez to dość odrażająco. Przeszłość bibliotecznych książek zawsze interesowała Izę; lubiła znajdować w nich karteczki i stare bilety na metro. Podkreślenia ją za to denerwowały, a już brakujący róg to naprawdę przesada, dégueulasse, jak zapewne powiedziałby z rosyjskim akcentem poliglota Pnin. Read More

20 sty

Paweł Mossakowski: Na żywo

Pomysł był świetny, naprawdę świetny, jeden z tych, co rewolucjonizują telewizję i sprawiają, że znajduje się ona w ścisłej awangardzie kultury współczesnej. Tak uważam przynajmniej, tak względem telewizji ogólnie, jak i samego pomysłu.
A wpadłem na niego, jak to zwykle bywa z najlepszymi pomysłami, zupełnie przypadkowo. Siedziałem na piwie u Jurka Banacha, znajomego operatora, gdy ten wstał nagle, podszedł do magnetowidu i oznajmił z bardzo tajemniczą miną: zaraz zobaczysz coś ekstra. To ekstra okazało się krótkim filmikiem nakręconym na video, na którym Jureczek najpierw ostro bajeruje jakąś głupawą nastolatkę, a potem znika z nią w swojej sypialni. Dalszego ciągu już mi nie pokazał, twierdząc, że skończyła się kaseta, ale według mnie to się krępował. Może nie wszystko poszło tak, żeby chwalić się kolegom? Read More

20 sty

Natalia Górecka: Generał

Koniec świata rozpoczął się o 7:45 w poniedziałek rano. On wszytko lubił zaczynać od poniedziałku i koniecznie od rana. Takie miał już przyzwyczajenie. Co się ma udać, musi rozpocząć się w poniedziałek – zwykł mawiać do swych doradców.
Ta 7:45 pasowała mu jak ulał. W sam raz, nie za wcześnie, nie za późno. Będzie mógł się porządnie wyspać, a spać lubił jak mało co. Wciąż jednak będzie to ranek i nawet najwięksi maruderzy nie będą mogli zarzucić mu, że się ociągał. Tak, to perfekcyjny czas, lepszego wybrać nie sposób – mruczał do siebie zadowolony, przygładzając resztki włosów, które nijak nie chciały się ułożyć po popołudniowej drzemce. Odbywał ją każdego dnia o tej samej porze, w wielkim, ciemnym, przylegającym do jego sypialni gabinecie, gdzie miał w zwyczaju odbywać narady. Zamykał na klucz ciężkie, dębowe drzwi z pozłacaną klamką i zalegał zwinięty pod kocem na małym, wciśniętym w kąt szezlongu. Read More

20 sty

Jarosław Księżyk: Zaufanie Czyni Dobrobyt

Dwie ostre niczym brzytwa szable krzyżują się głowniami. Ostrza połyskują w zimnym blasku księżyca. Dłonie zaciśnięte na rękojeściach drżą, próbując powstrzymać nacisk przeciwnika. Następuje szybkie odejście od zwarcia. Zwinnymi, szermierskimi krokami przeciwnicy cofają się i zataczają koło, by znów uderzyć. Słychać brzęk żelaza, gdy ciosy jeden za drugim zatrzymują się na klindze przeciwnika. Atak, unik, parowanie. Walczący zataczają kolejny krąg i z teatralnym pietyzmem kontynuują spektakl. Opustoszała, osłonięta nocą łąka jest jego jedynym widzem. Read More

20 sty

Michał Szablewski: Podwórko

Na moim własnym, prywatnym, własnościowym podwórku dziesięcioro zbiegów, śmiertelnie niebezpiecznych zbirów, zabójców, szubrawców, gwałcicieli, no i jeden finansista. Karmiłem ich jak mogłem, doglądałem i przynosiłem wodę w baniakach. Odtwarzałem dla nich muzykę klasyczną i odczytywałem artykuły z prasy sportowej. Zauważałem jednak coraz bardziej postępującą dzikość ich obyczajów, której nie było w stanie załagodzić już nawet okazjonalnie rzucane im bezbronne cielę, które rozrywali na strzępy, w którego krwi się tarzali, którego domniemane imię wykrzykiwali. Wciąż bowiem usiłowali wdrapywać się po stromych, ceglanych ścianach, gubiąc przy okazji paznokcie i sowicie znacząc mury swoją krwią, tak jak psy znaczą moczem swe terytorium. Read More

20 sty

Michał Szablewski: Gdzieś tam

Gdzieś tam – za drzewami, była posiadłość Hendersona. Wszystkiego był dom, dwie szopy, stodoła, garaż, zbiornik na wodę i płotem wydzielona przestrzeń dla koni. Koni za dużo to już nie było. Najlepsze musiał sprzedać, gdy z miasta odeszli górnicy, wierni klienci prowadzonej przez niego restauracji. Syn jego, Franz, szwendał się potem ze smutną miną ze trzy, cztery tygodnie.
Panie, jak on uwielbiał ujarzmiać konie. Godzinami obstawiał barierki i wkręcał wzrok w najbardziej niepokorne ogiery. Pobudzony historyjkami z dzikiego zachodu wybierał te czarne, największe. Jak już sobie jakiegoś upatrzył, to nie było zmiłuj. Mielił lasso w łapach aż mu knykcie bielały. Błysk w tych jego ślepiach widziałem nawet tutaj – w zaroślach, gdzie spędzałem długie dni, lata i miesiące, obserwując Hendersonów. Read More

20 sty

Lajos Grendel: Dzwony Einsteina. Opowieść z Absurdystanu

przełożył Miłosz Waligórski

Spotkania z niedoścignionym Ja
Moja droga przez mękę rozpoczęła się w przededniu rewolucji. Narada naszego podziemnego ugrupowania, które składało się głównie ze studentów – mnie trzydziestodziewięcioletniego brano tam za starca – i zajmowało się powielaniem oraz kolportażem wydawnictw samizdatowych, właśnie dobiegła końca. Pierwszy wyszedł Viktor, a potem para narzeczonych: Robi i Mónika. Mieszkanie Dóry przypominało pole bitwy. Wieczorem otworzyliśmy szampana i świętowaliśmy prolog rewolucji. Już nikt się nie bał, wszyscy w euforycznym oczekiwaniu tylko odliczali minuty. Nie byłem zmęczony, raczej po prostu ogarnęło mnie lenistwo, więc położyłem się na łóżku. Mężczyźni w moim wieku lubią wylegiwać się przed telewizorem lub z gazetą. Spokojnie sobie barłożą, ponieważ nauczyli się, że ważne rzeczy i tak mogą poczekać. Read More