20 mar

Anita Jarzyna: Ze śmiercią na kolanach

Wojciech Kass, Wiry i sny, Biblioteka „Toposu”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu

„Czasem wiersz jest łagodnym / budzeniem do snu” – powiada Wojciech Kass. W „Wirach i snach”, jego najnowszym tomiku, niekiedy budzi się chłopiec, który przypomina sobie imiona dawnych znajomych ze szkoły (w sąsiadujących utworach: „Na słoninie wiszą sikorki”, „Czyjś oddech” i „Z dziennika”). W „Brązach” – ten chłopiec z „wczoraj” coraz rzadziej śni, że ucieka przed wielką falą, teraz, coraz częściej,

kiedy otwiera oczy
śni leśną aleję
z suchych liści
na której jest oddalony,
przygarbiony, siwy
z rękami w kieszeniach.

W „Miejscu zabaw” ten sam ktoś, już nie-chłopiec, mówi, że boi się przebudzić jeszcze niebezpieczniej, po stronie śmierci.
A śmierć w wierszach Kassa jest jak mały chłopiec z „dzisiaj”, synek, który w „Altanie”, nic sobie z tego nie robiąc, wbiegał w dorosłą rozmowę o „zmierzchu bogów”, czyli sprawach ostatecznych i „co rusz porywał kawał ciasta i wybiegał na trawę / a za nim wyżeł na czterech, skocznych łapach”; to trochę chuligan wdrapujący się na kolana, wymuszający czułość:

Piszę o śmierci
przeciw śmierci
Czasem zasypia mi
na kolanach

Synek, nie-synek, śmierć w „Kołysance Wojciecha Kassa” nie okrada jednak z życia; symetryczna do tej jest równie krótka „Kołysanka Andrzeja Sosnowskiego”. Brzmi w niej zupełnie inny smutek i dotkliwa daremność samej kołysanki (po prostu poezji?), przypisanej zakładnikowi śmierci: „Piszę o śmierci / dla śmierci / śnię muzykę kości / lodu w szklance / a wolałbym rzepak, ugier”. Powiedziałabym, że w niewielkiej przestrzeni między tymi utworami autor stopniuje przemijanie, jak w poprzednim tomiku – „Gwieździe głóg” – stopniował poziomkę i świt, a w „Wirach i snach” jeszcze w trzech innych utworach: zawias, osobę i lód.
Mówi Kass o nieżyjących przyjaciołach i że za chwilę będzie umierać stara suczka Bryza, opisana w liryku o tytule jak modlitwa do psiego Boga – „Który warczy”; mówi w króciutkiej „Pieczęci ignorancji”, która jest tym, o czym opowiada, że wiersze również umierają lub nawet rodzą się kalekie:

Wiersz ten był za słaby, aby przeżyć
abym chciał go zapisać
przeczytać na głos, wiele razy przeczytać
i wykreślić słowa nieme, głuche
podpórki na fasole jak mawiam do bliskich mi dusz.

Życie mieści się w spacerach z synkiem, w bliskości zwierząt i krajobrazów – z nich wyrasta ten tom poety-kustosza Muzeum Gałczyńskiego, położonego w bardzo zielonym, malowniczym Praniu. Życie, najintensywniej doświadczane, mieści się także w chwili poczęcia wiersza (z „Prószącego światła kamienia”), również tego później wykreślanego i w przedziwnie krótkich w tym tomie zetknięciach z istotami żeńskimi – i kotkami, i suczkami, i kobietami – które zawsze są nieprzeniknione, obecne zaledwie dyskretnie (jak obserwowana z daleka pasażerka autokaru w przedostatnim utworze tomu „Pomachaj chusteczką tej, której nie widzisz”).
Może dlatego w całej książce pojawiają się tylko dwa erotyki, ustępują miejsca wierszom-zapisom snów i tym o przygodach synka (dominujące „my” tomiku należy do ojca i syna); pierwszy, od razu reminiscencyjny, o tęsknocie za „centrum łóżka” (tak zatytułowany), wszystko, co w nim erotyczne objęte zostało jednak elipsą:

Myślę o tym widoku za oknem,
w który wpadam wprost z przebudzenia,
o podwórzu, głogach, dębach…
Dlaczego widać coraz mniej?

Bo otwieram oczy oddalony,
bliżej skraju niż środka łóżka.
Kiedy obejmowałem moją ukochaną
widziałem więcej, także wschód słońca.

„Pocałuj w usta światło” erotykiem jest właściwie tylko na początku, dalej przechodzi w liryczną opowieść o poetyckim dojrzewaniu, opowieść wciąż zwróconą do miłosnego „ty”: „kąpię się (…) w twoim lutowym świetle (…) // To ono prowadzi mnie / od samego początku / i prószy w tobie naszych synach, snach”, ale najpierw otwarcie z randką, która zaskakuje tym, jak odświeża znaną miłosną topografię:

Idźmy na randkę, żono…
Dziś tylko sprawy małe,
tak małe jak grosz, guzik
papierowa serwetka, którą obracasz w palcach
jakby to był gryps od zdobywcy
nowej ziemi.

Tak małe jak twoje znamię
to po robaczku, na południowy zachód od pępka.

Wiersze Kassa w ogóle często zbudowane są z takich wtrąceń („Posłuchaj marzeń mojego synka: chce mieć ogródek, sadzić / kapustę i marchewkę, hodować szmaragdowe motyle i króliki, / które wypuści w las” w „Tak się schowałeś, że nie potrafisz siebie znaleźć”) i kompozycyjnych złamań, jedno z nich, w wierszu „Piłka i motyl” jest miejscem odkryć i przewartościowań:

Kopiemy z synem piłkę,
górne podania wychodzą mu koślawo.
Do czasu, bo nie tylko w grze czeka go rutyna.

Jechaliśmy na rowerze, a on pyta
– Dlaczego motyle wlatują w szprychy?
Ale to on wplątuje się im w skrzydła.

Te synkowe epifanie, najważniejsze w tomie, chętnie nazwałabym zwiastowaniem odwróconym, syna ojcu, narodzonego o śmierci.
Do najciekawszych cech poetyki Kassa należą tytuły wierszy. Nierzadko wynajduje je tak, że długo są tylko sobą, piękne frazy emancypują się z utworów, raczej nie powtarzają w nich. „Modlitwa o łagodność rosiczki” (podobnie „Wiry i sny”) właśnie w ten sposób pozostaje na zewnątrz, choć jest już w niej zapisana beznadzieja niespełnienia skumulowana we fragmencie przedostatniej strofy długiego, dygresyjnego wiersza:

Ile bym dał za jedną wisienkę powiada wielorybnik w fabule
Mellvilego, po czym umiera z metaforą w ustach, która  
z rubinowym bąbelkiem śliny przenosi się na zewnątrz śmierci
i wędruje przez miasta, ludzi, krajobrazy.

Kass – powtarzam – pisze z metaforą na kolanach. Syn, sen, śmierć. Tym razem bez stopniowania.

20 mar

Jacek Gutorow: Zapiski wyspiarza

Dariusz Sośnicki, Państwo P. , Biuro Literackie

Mam nieodparte odczucie, że poezja Dariusza Sośnickiego ciąży ku efektom hiperrealistycznym. I ku ironii świata przedstawionego. Wyobraźnia nadal spaja jego wersy i wiersze, ale już nie tak mocno i nie tak definitywnie. Jej miejsce zajął tryb monotonnej, egzystencjalnej repetycji. Język coraz częściej porusza się na jałowym biegu i opisuje życie, które przybrało postać bezcelowego dryfu. Read More

20 mar

Kasia Kalinowska: W społeczeństwie są problemy

Dorota Masłowska, Między nami dobrze jest, Lampa i Iskra Boża

Nowa książka Doroty Masłowskiej, przez recenzentów opisywana w kontekście chorej tożsamości narodowej Polaków oraz zwrotu ku tradycyjnym wartościom w odniesieniu do relacji międzypokoleniowych, nie jest bynajmniej kolejnym, prostym w interpretacji i obsłudze, manifestem autorskich poglądów krytycznych wobec rzeczywistości. W warstwie meta jest to bowiem krytyka krytyki społecznej. Masłowska „dobiera się” nie tylko do naszych konkretnych bolączek i paranoi, choć i takiej, bezpośredniej krytyki w dramacie nie brakuje. Autorka komentuje różne „zła” społeczne (żeby uciec od wszechobecnego słowa „patologie”), ale szczególnie mocno koncentruje się na sposobach ich przedstawiania, dyskutowania i radzenia sobie z nimi. „W społeczeństwie są problemy”, ale to jeszcze nic. Najgorsze, że układ immunologiczny społeczeństwa jest chory! Read More

20 mar

Wojciech Kaliszewski: Eksplozja i narodziny

Jarosław Marek Rymkiewicz, Kinderszenen, Wydawnictwo Sic!

„Kinderszenen” Jarosława Marka Rymkiewicza jest opowieścią odsłoniętych pamięci narratora. Używam tutaj liczby mnogiej świadomie. Jak bowiem objąć jednym mianownikiem tak wiele poziomów, zakamarków i kanałów, przechowujących refleksy tego, co wydarzało się w czasie dla siebie właściwym, a dla teraźniejszości wielokrotnie już przeszłym? To nie wszystko. Pojawia się natychmiast kolejna kwestia stawiająca pod znakiem zapytania w ogóle wiarygodność poznawczą przedstawionych obrazów. A to dlatego, że cała ta opowieść umieszczona jest wyraźnie w perspektywie, która wszystkie przywołane zdarzenia lokuje w świadomości narratora. Ta z kolei tworzy z nich strumień, zanurzając się jednocześnie w nim nieustannie, roztapiając i tworząc współtrwanie. Read More

20 mar

Miłosz Biedrzycki: Dobry zawód

Cała historia zaczęła się, jak wiele historii w naszych czasach, od przeglądarki internetowej Google. Kolega-inżynier imieniem Ahmed miał najwidoczniej za dużo czasu któregoś wieczoru, bo następnego dnia od rana chichotał w naszej inżynierskiej kanciapie. „Z czego się tak cieszysz?”, spytałem w końcu. „A bo już wiem, czym się zajmujesz po kryjomu! Teraz będę cię szantażował, że wszystkim opowiem”. Po chwili dodał: „No ale tak poważnie – skoro masz taki dobry zawód, to po cholerę szwendasz się tutaj i udajesz inżyniera?”. „Dobry zawód?”, spytałem. „No przecież poeta”. „To jest dobry zawód?”. „A nie? Wiesz, ile będę musiał zapłacić, żeby wynająć poetę na wesele córki?” – tu rzucił jakąś zawrotną sumę rijali. „A nie słyszałeś o konkursie poetyckim, który ogłosił emir Dubaju? Wiesz, jaka jest nagroda? Pół kilo złota!”. Read More

20 mar

Jerzy Górzański: Sześć kul

1. Zdjęcie jest obrazem zatrzymanym w czasie.
Tak się mówi: że coś zostało zatrzymane w czymś.
Ale to nie zawsze bywa prawdziwe.
To zdjęcie zrobione w tamtejszym dwudziestowiecznym świecie przedstawia egzekucję w Liberii, chociaż wygląda jakby powstało w dzisiejszym XXI wieku.
Żyje swoim własnym życiem ponadczasowym.
Wcale nie publicznym, tylko osobistym.
Siedem osobistych typów ludzkich (wciąż żywych), wyłącznie męskich, tworzy nieruchomy obraz, który mógłby być osobistą fotografią włożoną do portfela.
Naziści lubili się fotografować na tle egzekucji, albo tuż po egzekucji, na pamiątkę, do albumu. Read More

20 mar

Haczyk na literaturę. Wystawa rysunków i kolaży Marka Chaczyka

To byłoby chyba pewne faux pas, gdyby w Galerii na „Wyspie” zabrakło wystawy Marka Chaczyka. Odkąd sięgam pamięcią, był on blisko literackiego świata. Przyjaźnił się z pisarzami, bywał na spotkaniach autorskich, publikował w pismach literackich, ilustrował tomiki poetyckie…
Oglądając jego prace, wyobrażam sobie, jak rozplątuje rękopisy wierszy, by z uzyskanej w ten sposób kreski splatać swoje rysunki – jakby tekst literacki był wydzierganą szydełkiem tkaniną, z której artysta wyciąga główny wątek niczym nitkę, a potem bawi się nią, próbując spleść ponownie… Wszyscy wiemy, jak wygląda odzyskana w ten sposób włóczka – jest poskręcana, krnąbrna, niesforna, trudna do okiełznania, jak linie w pracach Chaczyka. Read More