15 wrz

Piotr Makowski: Kogut

1.  Pytasz, co czułem, a ja patrzę na ciebie, bo nie rozumiem.
Spójrz: to było naturalne. Chciałem szybko zostać mężczyzną, a to była jedyna droga. Kiedy podał nóż, wziąłem go. Nie uciekłem do matki. Bo trzeba się pocić i grzebać w cudzych bebechach. Ręce ubrudzić cudzą krwią. Własną też. Trzeba mieć oddech z przedwczoraj. Atakować strawionym winem i spaloną śmiercią, w kieszeniach mieć resztki tytoniu i filtry oderwane od tych wszystkich fajek. Zostawiać po sobie butelki w garażu, w chlewie i drewutni, żeby łatwiej było trafić z powrotem.
Ale najpierw trzeba zabić. Read More

15 wrz

Rafał Wojasiński: Stara

I

Pracuję na drodze przez całe życie. Nie wiem ile tego życia mam. Nie policzę tego. Noszę narzędzia. Odwalam łopatą ziemię albo pilnuję barakowozu – zostaję wtedy na noc sam. I to kocham najbardziej, to jest najlepsze na świecie.
Czasami mi się śni śmierć, przychodzi do zimnego barakowozu i się śni.
Mam żonę i dwie córki, które mają mężów. Żona moja jest stara, ale chyba ciężko pracuje, jak ja jestem na drodze. Mówię na nią „Stara”.
Los jest dla mnie dobry. Nigdy nie musiałem uczyć się czytać i pisać, a żyję mam pracę i śni mi się wiele rzeczy, na przykład, że latam samolotem. Read More

15 wrz

Jan Prowincjusz (Krzysztof Markuszewski): bordello peerelo

Jeszcze w klasie maturalnej urząd się mną zainteresował. Jakubowski był wówczas porucznikiem, ale tego przecież nie wiedziałem. Ja nawet nie wiedziałem, że on nazywa się Jakubowski, bo przedstawił się całkiem inaczej. Milicjant zgarnął mnie, gdy przechodziłem ulicę nie na pasach. A to główna ulica w miasteczku, dość długa, zaś pasy wymalowali tylko w jednym miejscu. Nikomu do niczego nie były one potrzebne. Jeśli przejeżdżał pojazd mechaniczny, to raz na parę minut. Nikt nie zwrócił uwagi. Ten milicjant – Waszak, wcale nie był zły. Powiedział tylko, że przeszedłem nie na pasach i musi mnie na chwilę zatrzymać. Ja mu na to, że przecież jestem grzeczny, starszym osobom się kłaniam, ale nie powiedziałem, że przecież u nas w ogóle nie ma pasów – mógłby to poczytać jako kpiny z władzy ludowej albo jakąś prowokację. Wreszcie – mógłby się zezłościć i na komendzie sprać mnie. Chłopaków często prali na komendzie, ale nie mnie. Jakoś tak się wiedziało. Kogo z miasteczka mogą sprać, gdy mieli ochotę, a kogo raczej nie. To zależało od rodziców – jeśli coś znaczyli, to ich synom nic specjalnego nie groziło. W zasadzie… (…) Read More

15 wrz

Andrzej Mularczyk: Rozpłynąć się, zniknąć

Kiedy śmierć zaczyna swoją opowieść, nie można jej nie wysłuchać – tak Dagmara napisała w jednym ze swych ostatnich wierszy. Pamiętała ten wiersz i znała jej ostatnie życzenie, by pomogli jej rozpłynąć się, zniknąć jak znikają przegnane wiatrem  chmury na niebie.
Wszyscy, którzy się tu zebrali, wiedzieli, że mają spełnić jej ostatnią wolę: po kremacji spotkać się w jej mieszkaniu, jak spotykali się, kiedy podając jaśminową herbatę czytała im swoje wiersze, ale tym razem wychodząc  każdy miał zabrać ze sobą choćby jeden z tych rekwizytów, które ją dotąd  na co dzień otaczały. Tego właśnie chciała: by ostatecznie rozpadła się ta scenografia, w której przeżyła tyle lat. Read More

15 wrz

Robert Mielhorski: Miasto

Pamięci Adolfa Rudnickiego

Mam taką swoją małą teorię. Kiedy w dzieciństwie mieszkało się tak wysoko, całe życie potem widzi się jak z lotu ptaka. To taka mała teoria, na własny użytek. Nie dla potomności. Dobrze jednak, że mam teorię; że mam jakąkolwiek teorię, którą mogę zapisać i cieszyć się, że pośród tego całego przepływu ludzi i zjawisk, rzeczy i materii, substancji duchowej i nie, jest jakaś teoria, choćby była największym złudzeniem. Ma ona swe podstawy w czasie najpierwszym. A więc balkon wysoko nad ulicą, za oknem piękne obłoki – stąd może obłoczność całego życia. Dalej las, lotnisko, hangary samolotów, wiadukt i koniec świata. Tak, koniec świata, bo dalej nie można chodzić samemu, a i nawet nie ma po co. Tu jest wszystko. Książki, obrazy, płyty ojca, czytanie pod kołdrą z latarką, noce, kiedy nie chce się spać i dnie, kiedy śni się, śni niewiarygodnie. Bo tu jest cała niewiarygodna oniriada, lekkość, nawet kiedy boli, lekkość. Telewizor zawsze wyłączony, nawet nie wiadomo, czemu służy, a książki ciekawią, choć niektóre tylko do połowy, albo i nieco wcześniej. Read More

15 cze

Krzysztof Zadros: Ulica ibn Aiszy

W tym mieście trudno było kupić jakikolwiek alkohol. Za to haszysz — bez problemu. Po ulicach kręciło się mnóstwo szemranych gości, którzy udawali, że chcą nam sprzedać orzeszki ziemne albo wyczyścić buty, a gdy znaleźli się bliżej, kusząco szeptali do ucha: hashisz, hashisz. Tak, paliłem kiedyś to gówno, szczerze mówiąc nawet ostro ciągnąłem, ale to było dawno, potem mi się znudziło. A alkohol jakoś do tej pory nie. Read More

15 cze

Julita Grodek: Przesilenie. Rozdział trzeci, czyli nieoczekiwane zniknięcie Aleksandra Koszkina

O świcie piegowatogłowy Aleksander Koszkin skrzypiał po kuchni. Skradał się do obłej, pamiętającej czasy Breżniewa, a może i Chruszczowa, lodówki, zachodził do ponabijanej  gwoździami szafki peerelowskiego zlewozmywaka, obijał się o niebezpieczną, grożącą wybuchem baterię przetworów własnego autorstwa. Trącał obutą w papucie na gumie stopą marynowane grzybki i sfermentowane, zimowe sałatki. Przechadzał się kołysząco, próbując różnych kroków, które odmłodziłyby jego kamienne nogi. Read More