Rafał Wojasiński: Sąsiad
Jako zapowiedź numeru 2/2013 polecamy opowiadanie Rafała Wojasińskiego, którego tekst będzie można znaleźć w najbliższej Wyspie. Czyta Stanisław Górka.
Jako zapowiedź numeru 2/2013 polecamy opowiadanie Rafała Wojasińskiego, którego tekst będzie można znaleźć w najbliższej Wyspie. Czyta Stanisław Górka.
Jacek Kukorowski, Tagi. „Zeszyty Poetyckie”, Gniezno 2011.
W posłowiu do Tagów Dawid Jung starał się dokonać swoistej anty-ekspozycji poety. Jacek Kukorowski był w jego oczach autorem osobnym, outsiderem, twórcą refugialnym, „dalekim od profetyzmu i skrajnego deklaratywizmu”. O samym debiucie Jung pisał jeszcze językiem literackiego wzoru: „Jest w tej książce coś z miłoszowskiego głodu, nienasycenia, prześmiewania naszych ułomności i wad, jednak ars poetica Kukorowskiego częściej posługuje się trawestacją historii niż próbą jej analiz”. Stąd należałoby wywieść tagowanie – konstatował redaktor „Zeszytów Poetyckich” – odyseje myśli skrócone do wpisania słowa-klucza w przeglądarkę Google Chrome. Historiozofię zamkniętą w klawiszu Enter.
Eda Ostrowska, Dojrzałość piersi i pieśni. Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”, Lublin 2011.
Odniosłem wrażenie, że to książka interaktywna. Zwarte, kilkuwersowe miniatury poetyckie znajdują się na przemian w lewych górnych i w prawych dolnych ćwiartkach kwadratowych stronic. Nie ma tytułów, toteż marzyciel we mnie zaraz chciałby je jakoś ponazywać. Co druga strona jest nienumerowana, więc pedantyczna część mojego ja już by gotowa była sięgnąć po pióro i pouzupełniać paginację. Te wiersze działają na wyobraźnię, dlatego przestrzeń pomiędzy nimi aż kusi, aby ją wypełnić. Dziecko wzięłoby się do rysowania… Jednak, na przykład: „(…) mój przyjaciel / nagusieńki / w mocy świata” – to nie dla dzieci.
Dojrzałość piersi i pieśni jest piętnastym tomem w dorobku Edy (Edwardy) Ostrowskiej. Urodziła się w Sławatyczach, u zbiegu granic Polski, Ukrainy i Białorusi. Odkrył ją, jako poetkę, Józef Jacek Fert, wówczas nauczyciel w liceum we Włodawie, potem profesor i prorektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Prezes Lubelskiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, poeta i znawca twórczości Cypriana Kamila Norwida. Dużo publikowała, zyskała liczne nagrody, ale nie związała się z żadną grupą twórczą, a słynne Norwidowskie: „poetą się nie jest, poetą się bywa”, jakby się jej nie imało. Jest poetką. I jeśli z początku tworzyła także listy czy prozę poetycką, teraz już tylko poezja – kaligrafowana na małych karteczkach, deklamowana, śpiewana, ostatnio także umieszczana w facebooku – zdaje się stanowić jej wyraz i sposób na życie.
Niewiele można powiedzieć o ACTA, bo to dokument celowo zbudowany tak, aby go można było dowolnie interpretować. A prawo do interpretacji zawsze przyznaje sobie sama władza wykonawcza. Kły i pazury. Czyż nie czytaliście„Szkoły wdzięku i przetrwania? Jako autor od pół wieku śledzę przemiany prawa autorskiego, śledzę, bo żyłem i żyję z honorariów. Tendencja jest jedna, stabilna. Każda modyfikacja czy nowelizacja przynosi więcej praw, więcej przywilejów producentom, wydawcom i nadawcom, a szczególnie wielkimi koncernom medialnym. Zawsze też podwójnie pogarsza się sytuacja twórców. Nie tylko uszczupla się możliwość uzyskania dochodów, zawsze także zmniejsza się możliwość dochodzenia swoich praw – przepisy prawa stają się bardziej szczegółowe, zawiłe, pisane prawno-administracyjnymi żargonami, dostępne dla specjalistów, podatne na wieloznaczne rozumienie. Stale rosną też koszty ewentualnego postępowania procesowego. Od ACTA nie mogę więc spodziewać się niczego dobrego ani jako autor, ani jako internauta. Mimo to – śledzę sprawę z uwagą, próbuję czytać publicystykę, także emocjonalne wynurzenia blogerów i wywody prawników, słucham w mediach polityków i opozycji, a przede wszystkim zajmuje mnie ruch sprzeciwu, demonstracje, pikiety i zadymy. Wpatruję się w coś, co stało się swoistym logo tych zgromadzeń, dobrowolnie przyjętą „pieczęcią”.
W roku 1938 (w roku mojego urodzenia), tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej, województwo tarnopolskie, czyli Podole, nie było specjalnie zmotoryzowane. Można powiedzieć: obok Polesia plasowało się na samym dole, jeżeli chodzi o ilość samochodów jeżdżących po drogach wojewódzkich ówczesnej Polski.
Mój ojciec urodził się w pobliżu Trembowli, w miejscowości Zaścianocze (w transkrypcji ukraińskiej: Zaścinocze), znanej chyba jedynie z dużych kamieniołomów.
Ale to nic pewnego, bo mógł przyjść na świat w niedalekich Podgórzanach. Prawdopodobieństwa i przypuszczenia towarzyszyły mu przez całe życie, a i ja coś z tego towarzyszenia przejąłem, nie w sensie partyjnym, ale osobowym.
Autor zbiorowy, Głos Lema. Wydawnictwo powergraph, Warszawa 2011.
Minęło 90 lat od narodzin i 6 lat od śmierci futurologicznego pisarza Stanisława Lema, a zarazem 60 lat od wydania jego pierwszej powieści. Pod względem numerologicznym jest to prawdopodobnie najlepszy czas na uczczenie pamięci o tym literacko uzdolnionym lekarzu i teoretyku nauki. Nic więc dziwnego, że na wydawniczym horyzoncie pojawił się niedawno Głos Lema – zbiór dwunastu opowiadań inspirowanych jego twórczością.
Ten cybernetyczny zestaw otwiera przedmowa Jacka Dukaja, z której dowiadujemy się między innymi, że Lem wśród innych autorów literatury science fiction jest retro-robotem, anachronicznym wynalazkiem, używającym niemodnych chwytów i motywów literackich. Pytam więc (siebie), kim jest Lem dla typowego czytelnika literatury szeroko pojętej (aby nie użyć przestarzałego już słowa: pięknej)? Jakim jest pisarzem w oczach i wyobraźni szalonej rzeszy przeciętnych inteligentów, zaczytanych w klasycznym Gombrowiczu i Dostojewskim, którzy z powieści Lemowskich wchłonęli co najwyżej podstawy podstaw, czyli Solaris i Bajki robotów? Dla nich Arcykosmiczny Lem, to bynajmniej nie Drwal Stachura. Przecież posiada swój profil na facebooku, anglojęzyczną stronę internetową, a pod jego kombinezonem duchowego astronauty kryje się humanista z krwi i kości: myśliciel wszechświatów, filozof, psycholog, religioznawca, Wielki Fantasta, poeta i fizyk. Lem – nazwisko niczym nazwa pierwiastka chemicznego lub nauka, którą sam odkrył i zgłębiał: cząsteczka po cząsteczce, atom po atomie. Nic więc dziwnego, że najczęściej bohaterami jego książek są naukowcy-zapaleńcy, badający Ziemię lub obce cywilizacje, rozkładając je na czynniki pierwsze.
Józef Hen, Szóste najmłodsze i inne opowiadania. W.A.B., Warszawa 2012.
Szóste, najmłodsze uciekło. Mała Heidi Goebbels uciekła. Po dziecięcemu, instynktownie wymknęła się losowi. Deszcz zmywa berlińskie ulice, mała Heidi stoi przytulona do ściany jednego z budynków. Tu jesteś… Do dziecka podchodzi rosyjski major, bierze dziewczynkę za rękę… Niemożliwe? Ależ tak. Prawda opowieści nie pierwszy raz występuje przeciw prawdzie fotografii. Parę osób, ledwie zarysowane tło i bohater czas. Czas opowieści, czas pamięci, czas historii.
Józef Hen w zbiorze Szóste najmłodsze i inne opowiadania gra z czasem. Tom zawiera opowiadania sprzed lat, nowsze oraz – te najmłodsze, sprzed roku, dwóch. Rozpięte niczym na osi przemijania, ułożone w porządku trzech części, przywołują przeszłość, głównie czas wojny, lata powojenne. Zdarzenia, pojedyncze sceny, wycinane są chłodno, oszczędnie i jakby wciąż na nowo. Wojna w opowiadaniach na różne sposoby, oddala się i wciąż powraca. Słowa zapewniają jej trwanie, wieczne teraz.