15 gru

Tomasz Rowiński: Nasza nędza i nasza wielkość

Bronisław Wildstein, Dolina nicości, Wydawnictwo M

Z debat o literaturze polskiej w latach dziewięćdziesiątych najlepiej pamiętam powracające co i raz zawodzenie, że nie mamy książek, które opisywałaby „Polskę dzisiejszą”. Szczególnie pisarzom młodszego pokolenia, takim jak Andrzej Stasiuk czy Olga Tokarczuk, nieustannie zarzucano eskapistyczne ciągoty, opisywanie tego, co naprawdę nie jest. Z uporem zadawano pytanie: dlaczego nie mamy wciąż literatury opisującej wydarzenia sierpniowe, zmagania o kształt odnowionej po 1989 roku Rzeczpospolitej – zwanej potocznie trzecią. Nieliczne próby podjęcia współczesnej tematyki przechodziły właściwie bez echa.
Dlaczego książka Bronisława Wildsteina zdaje się przypominać kij włożony w nasze polskie mrowisko? Co jest jej właściwą siłą? Trafna wydaje się uwaga Macieja Urbanowskiego wyrażona na łamach „Rzeczpospolitej”, gdzie przyrównuje on „Dolinę nicości” do „Wesela” Wyspiańskiego i „Generała Barcza” Kadena-Bandrowskiego. To jest literatura, która nie przyklepuje rzeczywistości. Dlatego też może stała się ona polską anty-epopeją, szczególnie dla tych, którzy literackiego klucza szukali w pierwszym piętnastoleciu niepodległości – interpretacji literackiej podsumowującej i pieczętującej osiągnięcia swoich środowisk. „Dolina nicości” mogła powstać jednak dopiero wtedy, gdy rozpadł się dominujący dyskurs opowiadania o „Polsce dzisiejszej”, dyskurs tworzony przez takich jak Lesław Maleszka. Dopiero wtedy, gdy zabrakło „nadrzędnej opowieści” – przed którą można się było ukryć tylko w eskapizmie – ujawniła się potrzeba uporządkowania rzeczywistości.
Książka Wildsteina, pomimo zarzutów, nie jest manichejska. Taką interpretację każe odrzucić już pierwszy rozdział, gdzie znajdujemy spowiedź złamanego przez bezpiekę opozycjonisty Struny, bohatera walk o wolność, który nie jest w stanie przetrzymać ubeckich tortur. Dla Struny podpisanie dokumentu o współpracy jest końcem dotychczasowego życia, które na kartach powieści znajdzie swój samobójczy koniec. Jego wyznań słucha jedna z głównych postaci książki Jan Return. Struna jest przekonany o jego niewinności, podczas gdy to właśnie donos Returna stał za jego upadkiem. Return, dla którego rzeczywistym wzorem był w dużej mierze Maleszka, to obrońca świata, w którym generała Kiszczaka można było nazwać „człowiekiem honoru”, świata znanego aż nazbyt dobrze. Jego również nęka przeszłość, wciąż nie przestaje szukać usprawiedliwienia, niemal utożsamia się z Judaszem, któremu jednak ciągle znajduje intelektualne drogi ratunku, które można znaleźć w apokryficznych ewangeliach, gdzie Judasz jest prawdziwą ofiarą, rzeczywistym zbawicielem poświęcającym własną duszę za świat.
Bronisław Wildstein opowiada historię o niemożliwości osiągnięcia sprawiedliwości. Tytuł powieści nawiązuje do psalmu 23: „Pan jest moim pasterzem, niczego mi nie braknie, choćbym szedł ciemną doliną zła się nie ulęknę”. Jeśli ciemna dolina jest miejscem, gdzie obecność Boga została przysłonięta, to dolina nicości jest miejscem przez Boga opuszczonym zupełnie. To świat, gdzie nie liczy się nic, co ma jakąkolwiek wartość, gdzie nastąpiło doskonałe pomieszanie języków i nikt już nie rozumie słów prawdy, sprawiedliwości, dobra, piękna. W tym świecie rządzą dawni ubecy, współcześni karierowicze i bohaterska kiedyś opozycja antykomunistyczna, zepsuta władzą, ale też brakiem uczciwości wobec swojej – nie zawsze idealnej – przeszłości. Wildstein nazywa ten świat po imieniu. Ci, którzy walczą o prawdę, też nie są bez skazy, ich życie jest dalekie od uporządkowania, jak w przypadku redaktora naczelnego „Kuriera” Wilczyckiego. Inni przechodzą na stronę publicznego zakłamania, co czyni najbliższy współpracownik Wilczyckiego, główny dziennikarz śledczy gazety Czułno. W swoich działaniach ponoszą klęskę. Nie udaje im się sprawić, aby człowiek przez kilkadziesiąt lat współpracujący z SB przestał być największym z autorytetów. A jednak ostatnie karty powieści są naznaczone przebłyskiem, tym, co w niedoskonałym życiu Wilczyckiego naprawdę wielkie.
Maciej Urbanowski we wspomnianym już artykule napisał o „Dolinie nicości” ciekawe zdania: „Mnie bardziej ciekawią dzieła pokazujące »naszą« powagę, a może nawet wielkość. Coś takiego robi w swej powieści Wildstein. To zdaje mi się trudniejsze. To lubię”. Zarówno zakończenie powieści, jak i powyższy cytat, prowadzą do wniosku, że był jeszcze jeden pisarz większy od Kadena, a może równie wielki co Wyspiański, który w naszej narodowej nędzy szukał wielkości. Był nim Sienkiewicz, najbardziej pogardzany pisarz w dyskursie intelektualnym III Rzeczpospolitej. I choć trzeba zachować proporcje, nieodległa jest „Dolina nicości” od „Potopu”, a Wilczycki od Kmicica. Trzeba jednak odwagi, by nie wykpić tego porównania.