30 mar

Piotr Dobrołęcki: Wściekłość na co dzień

Andrzej Te, sPokolenie, czyli gniew. Wydawnictwo Jirafa Roja, Warszawa 2013

Powieść młodego autora przeznaczona jest nie tylko dla jego rówieśników, ale też zapewne napisana dla postraszenia ludzi starszych. Widocznie w zamyśle autora jest taka potrzeba – i w dużej mierze to się sprawdza. Wydaje się wręcz, że książka napisana jest nie tyle piórem (bo kto dzisiaj już tak pisze?), czy nawet nie na komputerze, lecz sprayem na murze, ze wszystkimi konsekwencjami tego porównania. Kiedyś graffiti oznaczało delikatne, ozdobne i często wyszukane dekoracje naścienne, dzisiaj tym słowem określa się najróżniejsze bazgroły, czasem tak paskudne, że trudno na nie patrzeć i głowa sama się od nich odwraca. Trzeba przyznać, że są ludzie – i to wcale liczni – których te malunki cieszą, a nawet się nimi zachwycają. Są jednak i tacy, którzy w poczuciu estetyki w swoim otoczeniu likwidują i zamalowują nieprzyjazne napisy i wzory, czyszczą zapaskudzone ściany.
Język autora jest dostosowany do tej brutalnej estetyki, chociaż nie jest w tej sferze pionierem w polskiej literaturze i nie jest też najbardziej wulgarny. Takie stwierdzenia, jak o „gównianych czasach, w których kultura jest niczym, jest o kant dupy, jest nikomu niepotrzebna, jest do niczego, dla człowieka-masy jest po prostu gówniana!”, dzisiaj nikogo już nie szokują, jak też nazywanie papieru toaletowego srajtaśmą, bo takie słowo było znane już przed wielu dekadami i wówczas rzeczywiście było prowokujące, a w dobrym towarzystwie niedopuszczalne. Autor robi jednak krok dalej, aby w końcu zaszokować współczesnych i jego bohater przyznaje, że zaczął „zakładać gównoteki, a mianowicie biblioteki z gównem, czyli srajtaśmą i innymi wypróżnieniami kulturalnymi ludzkich mózgów”. Kpi przy tym skutecznie z obecnej metody wspierania nauki i sztuki w wielu krajach, gdy pisze, że jego bohater na te działania otrzymuje „olbrzymie granty i dofinansowania z różnych międzynarodowych fundacji imienia Tego Znanego, Innego Znanego oraz wsparcie Ministerstwa Kultury i Dziewictwa (!) Narodowego, jak również ministerstw innych krajów”. Odnotujmy jeszcze, że bohater swój sukces kwituje skromnym: „stałem się bogiem. Po prostu”.
W powieści spotykamy interesujące autorskie „wtręty”, które pozwalają nam poznać jego szersze poglądy. Zacytujmy jeden z nich:

Życiem człowieka kieruje wiele emocji. Istnieją jednak dwie podstawowe. Miłość i nienawiść, like and dislike (w „e-kulturze”, w internecie). To one wskazują góry i doły, wzloty i upadki. Początki i końce. Cele i sensy, bezcele i nonsensy. Czasem każą patrzeć w przyszłość, czasem wstecz. Tu i teraz nie ma, minęło. Istnieje tylko było i będzie. Przed i po. Wiedzieli o tym Jakub i Monika, oni znali podstawowe zasady swoich czasów.

Bliskość między bohaterami powieści nie jest jednak zachęcająca, bo od chwili, gdy Jakub poznał Monikę „ich losy połączyły się w jeden cuchnący ściek”, a środowisku, w jakim się obracają, autor nadaje niezbyt estetyczne epitety, jak chociażby świat „gównotek i kałokultury”.
I dalej jeszcze:

Nienawiść też może być wieczna. Nienawiść jednego człowieka to wielka siła, ma moc uaktualniania, podobnie i miłość. Czy jednak nienawiść jednostki jest wystarczającym podkładem pod obraz wiecznej pamięci pokoleń? Czy dwóch dozgonnych antagonistów może wystarczyć? A trzech? A trzydziestu? A trzystu? Trzy tysiące? Milion nienawiści potrafi dać nieśmiertelność? Hitlerowi się udało, Stalinowi też. Czemu nie miałoby się udać lekarzowi i pielęgniarce z miasta Esz?

A tak przy okazj, czym jest miasto Esz? Sprawa staje się oczywista, gdy czytamy:

miasto Esz było lokalna stolicą, centrum prowincjonalnego województwa. Powierzchniowo rozległe, rozkrojone przez koryto czarnej brudnej rzeki. Miało port, który upadł z takich czy innych względów, uniwersytet o dziadowskiej renomie i parę innych uczelni wyższych. Produkowało więc ogromną rzeszę potencjalnych wyborców dla populistycznych partii. Miasto Esz było królestwem bezrobotnych, szarej strefy i urzędasów.

Resztę zostawiamy domyślności czytelników, dodając jeszcze jedynie niezbyt pochlebną opinię jednego z bohaterów: „Najchętniej to wysłałbym bombę jądrową na to rozryte, rozbebeszone miasto; ten gówniarski kurwidołek, to krajowe, europejskie zadupie kontynentalne, zadupie globalne, zaścianek cholerny”. Nie wygląda to dobrze, aż żal jest tego – wbrew zdaniu autora – sympatycznego miasta, chociaż musimy przeczytać, że to „kurewskie miasto pesymistów i cwaniaków” jest „nudne, zwykle szare i nieprzyjazne”.
W końcu jednak autor dostrzega pewne zmiany:

przebudowano rozpadające się brukowane skrzyżowania i place, które pamiętały początek ubiegłego wieku. Poszerzono i zalano asfaltem główne trakty miasta. Kończono budowę nowoczesnej filharmonii. Odrestaurowano operę. Podniesiono ceny biletów komunikacji miejskiej, strefy płatnego parkowania, podrożały bilety do kin, teatrów, do miejskich szaletów, kąpielisk i pływalni. Wzniesiono nowe centra handlowe, Ikea, biurowce, garażowce i inne cuda. Wszystko dzięki młodym wilkom władzy/polityki i Europejskiej Wspólnocie. Ah! Jak wspaniale!

I to wszystko jeden z bohaterów kwituje krótkim „Rzygać się chce”. Rzeczywiście, wspaniale!
Nazwa Esz wpisuje się przy tym w manierę nazywania nie tylko osób i miejsc fonetycznymi skrótami czy pseudonimami, co – jak można podejrzewać – dotyczy też nazwiska autora, które zapewne jest też pseudonimem. Ale pseudonim ten jest już dość szeroko znany, bo pod tym nazwiskiem-pseudonimem ukazały się już inne teksty, w tym powieść Dzieci TV z roku 2011 czy FREElancer z 2012 roku, jak również teksty publikowane w „Wyspie”.
Tytułowy gniew przechodzi często w obsesję, jaką jest przepojona ta proza, a jej objawy nie do końca są zrozumiałe dla czytelnika przyjaźniej nastawionego do otaczającej nas rzeczywistości. Co kieruje bohaterami, którzy podejmują serię „psikusów”, jak nazywają „działania, mające na celu rozwścieczenie członków społeczeństwa, wywołanie ich nienawiści”. I na pytania: „Jaki w tym sens? Co ci wszyscy ludzie im zrobili?” – otrzymujemy odpowiedź: „Dlatego! Sensu w tym nie ma i być nie musi, choć może akurat jest, ale nikt go nie chce zauważyć! A ci ludzie nic im nie zrobili… Ale co z tego? Gówno!” Oczywiście brzmi to przekonywująco, kulturalnie i niezwykle poetycko. Cel jednak jest jasny – chodzi o to, „by zdobyć jak największą liczbę osób w gniewie, w nienawiści”.
W książce znajdujemy wiele zgrabnych sformułowań czy wyrażeń, z pewnością niektóre warto zapamiętać, jak chociażby taki dialog:

– Jak żyć, panie Premierze?
– Srak!
– Co?
– Okno. Znaczy – gool! 1:0.

Dodajmy jeszcze, że autor wielokrotnie odwołuje się do Wikipedii, wręcz jej nadużywa, obficie cytując fragmenty dla wyjaśnienia wielu spraw szczegółowych. Czytelnik jednak nigdy nie ma pewności, czy cytat jest pełny i jego brzmienie jest zgodne z internetowym oryginałem, czy też jest pastiszem zapisu w internetowej encyklopedii.
Chyba już wystarczy tych wydziwiań. Po resztę doznań zapraszamy pomimo wszystko do lektury, bo książka z pewnością jest świadectwem naszego czasu, a z zawartymi w niej poglądami, postawami, zawziętością i zaciekłością spotykamy się na co dzień. Tutaj tylko zostało to wyartykułowane przez autora, któremu nie można odmówić umiejętności opisu naszej rzeczywistości i pisarskiego fotografowania postaw i zachowań ludzkich. Z pewnością jego kolejne książki to potwierdzą.
A ze spraw bardzo drobnych, ale przyjemnych, a jest ich niewiele – trudno zaliczyć włoską grappę do likierów, chociaż często podawana jest właśnie na deser, po posiłku, co może mylić. Obyśmy mieli tylko takie problemy!