20 gru

Philip Ó Ceallaigh: Dziwne zwierzątko

Przełożyła Aneta Dąbrowska

Dwóch mężczyzn w starszym wieku stało w ogródku warzywnym. Jeden z nich był postawnym mężczyzną i patrząc na jego okrągłą, pełną siwych włosów głowę, a szczególnie na jego siwe wąsy, tak długie, że kręciły się na końcach, można było stwierdzić, że miał o sobie dobre mniemanie. Wystrojony Ion mógł iść do miasta i nigdy się na sobie nie zawieść. Zawsze nosił koszulę. Kiedy pracował sam w ogródku za domem, mógł ją rozpiąć i wystawić na słońce swój duży, lśniący, opalony brzuch. Zdejmował koszulę tylko wtedy, gdy było bardzo gorąco. Ion lubił pracować w swoim ogródku. Rosły tam winorośle, śliwki, grusze i jabłonie. Były tam jeszcze warzywa, a na końcu ogródka rosły topole, których liście mieniły się w blasku słońca, kiedy wiatr delikatnie nimi poruszał. Za topolami rozpościerało się pole kukurydzy, którą zasiał jego syn traktorem. Ion stał tak ze swoim przyjacielem, Mirceą, podziwiając rosnącą fasolę, pomidory i inne rośliny. Read More

22 paź

Agnieszka Urbanowska: Palce Julianne Moore

1.
Dominika Bruś, szeregowa pracownica popularnego portalu internetowego, wrzuciła ostatni news na swojej dzisiejszej zmianie (dotyczący monstrualnych palców u stóp Julianne Moore) i zaczęła się zbierać do domu. Ma do kogo?
W tym czasie kolega przy biurku obok rozważał – redaktor taki rozważny – czy w następnej kolejności powinien pójść kontent o przewidywanym rozwodzie najpopularniejszej pary w Hollywood, czy jednak zdjęcia (DUŻO ZDJĘĆ) wyłapujące w niemal mikroskopowym zbliżeniu niewydepilowaną pachę rodzimej piosenkarki. Szef dosłał mu właśnie zaniedbane stopy Bruce’a Willice’a. Dominika podejrzewała, że naczelny musi mieć jakiś związany z tym fetysz, bo newsy o stopach (nie dalej jak tydzień temu ze zdjęć wylewały się opuchnięte kostki ciężarnej zwyciężczyni muzycznego talent show) zajmowały wśród tematów czołowe miejsce. Ręce były nieco niżej, prowadziły oczywiście piersi, ale piersi to osobna sprawa, część ciała taka wyjątkowa. Read More

22 paź

Mirosław Gabryś: Jacuś

Jacuś zawsze lubił dobrze zjeść. W dzieciństwie zjadł kilka dżdżownic, więc eksperymenty kulinarne nie są mu obce. Najważniejsze są nowe doznania i pełny żołądek. Jacuś nie lubi, kiedy mu burczy w brzuchu. Staje się wtedy nerwowy i gdyby nie miał pod ręką choćby suchego chleba, wybiegłby na podwórko zapolować na rudego kota sąsiadki. Sąsiadka co wieczór wypuszcza kota na śmietnik, żeby zjadł kolację, a to potrafi działać na wyobraźnię. Ach, jakże tłuściutki jest ten rudzielec, Jacuś po takim posiłku mógłby spać spokojnie do rana. A potem coś by skombinował, jakiegoś gołębia czy psa, gdyby zaszła potrzeba. Bo dla Jacusia zawsze się znajdzie coś na ząb. Ludzkość może nie przetrwać, może zabraknąć jedzenia, w końcu coraz częściej chorują owce i krowy, a powietrze jest coraz bardziej zanieczyszczone, nie mówiąc o oceanach. Wystarczy, że trochę się zmieni skład chemiczny gleby i jedyne, co wyrośnie, to przysłowiowy kaktus na dłoni. Read More

20 lip

Ryszard Lenc: Po spektaklu

Pamięci Jacka T.
Aleksandria, w 1933 roku
Przyszedł pierwszy. Zawsze zjawia się przed innymi, zawsze jest tam, gdzie ma być, długo przed wyznaczoną godziną. Na lekcje − gdy jeszcze pracował w szkole (Wysoka Rada wyrzuciła go z dnia na dzień za „rozwiązłość i niemoralność”) − wchodził do klas, zanim jeszcze pedel zaczynał machać ciężkim, pamiętającym chyba czasy budowy Kanału, mosiężnym dzwonkiem. Woźny przebiegał korytarze, tupiąc buciorami i pokrzykując na rozwrzeszczane falangi młodych hypaspistài, a on sterczał przy tablicy i mapach wojen Aleksandra, czekając cierpliwie na swoich pięknych, niesfornych efebów. („Wykształcenie to dobro, którego nic nie jest wstanie nas pozbawić” − powtarzał im często, mimo że nie bardzo wierzył w skuteczność takich pouczeń.) Ta jego męcząca nadgorliwość – przed otwarciem giełdy (gdzie potem zarabiał na życie) sterczał zawsze godzinę w holu, czekając na gong otwierający sesję. Przed każdą próbą w teatrze siedział w kącie pod sceną, odmierzając minuty do przyjścia kolegów i reżysera i licząc tłuste faraonowe mrówki maszerujące monotonnie tam i z powrotem. Read More

20 lip

Marek Ławrynowicz: Rusek

Jakoś tak na wiosnę tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego siódmego do Daniluka przyjechał jego brat Jan, który już w czasie wojny odbił się od rodziny, pojechał na wschodnią Ukrainę, do Doniecka, gdzie pracował w kopalni. Na front nie poszedł, bo miał krzywą nogę, którą złamał w dzieciństwie, a potem jakiś domorosły chirurg ze wschodniej Galicji źle mu ją złożył do kupy. Na co dzień krzywa noga w niczym nie przeszkadzała Jankowi Danilukowi, tyle że nazywali go kuternogą, a gdy się upił, ściągało go w prawo, co znacznie utrudniało powrót do domu. W Doniecku Jan przeobraził się w Iwana, Wanię, Waniuszę, zależnie od okoliczności. Był lubiany i mile widziany podczas wszelkich uroczystości towarzyskich, bo od dzieciństwa grał na akordeonie – harmoszce, jak sam mówił, i z biegiem czasu doszedł do dużej w tym względzie biegłości, miał ogromny repertuar i każdemu mógł zagrać to, co sobie zamarzył. Miał też Wania Daniluk pewną przypadłość, którą irytował kolegów z kopalni. Gdy się napił, przechwalał się Polską. Nie twierdził wcale, że Polska jest większa, bogatsza, czy lepiej uzbrojona od Związku Radzieckiego. Nie o to szło. Gdy ktoś mu się nie spodobał, Wania mówił do niego tak: Read More

30 mar

Marcin Bałczewski: Projekt człowiek

Spoglądał na innych. Przyglądał się. Ona – zapiszmy, ona do niego przyjdzie dziś wieczorem i będą się kochać. Długo kochać. Bardzo długo. Potem powie, że nigdy jej nie było tak cudownie jak z nim. Nigdy wcześniej. „Jak ci coś nie pasuje, to trudno.” On ma władzę, ma papier i długopis, może opisać całą tę historię. Tak właśnie chce, aby to wyglądało. Nie będzie inaczej. On ma władzę, nie możesz się temu sprzeciwić.
– Tak, teraz podnieś nogę. Teraz zakręć tyłeczkiem – tak, zrobisz to, co ci każę, co napisałem. Będziesz u mnie całą noc robiła co tylko zechcę. Tak, chodź tutaj. Nie możesz mi się sprzeciwić. Ja mogę wszystko, mam długopis i kartkę papieru, zapiszę to, co zechcę – nie masz wyjścia, bejbe. Potrafię pisać, nie możesz mi się sprzeciwić. Read More

30 mar

Wojciech Chmielewski: Gertrud von Le Fort

Siada na krześle ustawionym na tarasie i patrzy na góry. Jesień. Szczyty zawsze ośnieżone, a w dolinach kolory zielony i żółty. Gertrud patrzy na ciemniejącą w wieczornym świetle linię szczytów odcinających się od nieba. W Obertsdorfie o tej porze dnia zawsze panuje głęboka cisza. Za sobą ma Gertrud przestronny salon, na kominku płonie kilka polan. Kobieta szczelniej otula pledem kolana, jest sama, na śnieżnej czapie słońce rysuje ostatnią plamę.
Dzisiaj Gertrud napisała dziesięć stron nowej powieści, potem podyktowała listy swej sekretarce, a po jej wyjściu zjadła lekki posiłek złożony z kromki ciemnego pieczywa, owczego sera, jabłka. Właściwie warto uczcić koniec tak wspaniałego dnia, kieliszek czerwonego wina byłby zwieńczeniem wieczoru z całkiem czarnymi już teraz szczytami i głębokim cieniem kładącym się w dolinie. Gertrud jednak nie rusza się z miejsca. Nie myśli o niczym, pisanie, spotkania z czytelnikami, z wydawcą, rozmowy z najbliższymi przyjaciółmi, filiżanka kawy przy stoliku, w ogródku cukierni na Residenzstrasse w Monachium, jeszcze Asamkirche, złoty kościotrup szczerzy tam zęby, to wszystko nie zaprząta teraz uwagi siedzącej na tarasie swego domu. Przecież tu, w górskiej miejscowości, odnalazła wreszcie spokój, może pisać, odnaleźli ją po wojnie, po tym wszystkim, co naród zrobił sam ze sobą. Cenią, czytają, piszą listy. Gertrud pracuje, dzień po dniu, tak spełnia się życie, a alpejskie powietrze tylko służy, kiedy co dzień zasiada do biurka. Read More