15 mar

Aleksandra Tetera: Z leksykonu samobójczych przymiarek

Jerzy Pilch to autor ceniony, a przez wielu nawet kochany. Jednak nie z powodu miłości do Pilcha zamieszczamy w pierwszym numerze „Wyspy” aż dwie recenzje „Mojego pierwszego samobójstwa”. Na recenzję z tej właśnie książki ogłosiliśmy wśród studentów konkurs, a gdy dotarły do nas teksty nie mogliśmy się zdecydować kogo wyróżnić Magdalenę Wojak czy Aleksandrę Teterę. Ostatecznie postanowiliśmy jednakowo docenić obie panie i tym sposobem w numerze znalazły się dwie recenzje z Pilcha. Są pisarze w czepku urodzeni, prawda?
Marek Ławrynowicz

Jerzy Pilch, Moje pierwsze samobójstwo, Świat Książki, Warszawa 2006

„Moje pierwsze samobójstwo” Jerzego Pilcha to jego 10 opowiadań, z których tylko jedno ma tytuł całości. Ale nie dajmy się zwieść, tutaj każde opowiadanie zmierza do jednej i tej samej puenty. Słowa Pilcha co rusz układają się w stryczek , na którym suma sumarum nikt nie zawiśnie, bo jak stwierdza sam kat: ”miałem talent do samobójstwa. Nad talentem jednak trzeba pracowac”. Jest to rodzaj samokrytki, która ujawnia, iż sztuka, która udała się Kosińskiemu, Witkacemu, czy Stachurze – Pilcha póki co nie dotyczy.
Samobójstwo Pilcha jest odarte z ostateczności, co odbiera aktowi dramaturgię. Sformułowanie, iż jest ono pierwsze, zakłada, iż pojawia się kolejne. Powtarzalność zjawiska sprawia, iż staje ono na równi z nałogiem „Jak mawiał Król Salomon: ćwiczenia są drogą żywota”, a kolejne opowiadania Pilcha to sprawozdania z przebiegu tych ćwiczeń: alkoholizm, strzelanie z wiatrówki, sex, szachy, samotność, czy szukanie starych przedmiotów. To wszystko jedynie przybliża do kresu, który jednak nigdy w pełni nie nadchodzi.
Za to wciąż odchodzi pociąg z Wisły do Krakowa, a potem do Warszawy. Każde opowiadanie to jakby kolejna stacja na trasie luterańskiej biografii Pilcha. Układają się one w jedną całość i w pewnym momencie mamy wrażenie, że tytuły opowiadań mogłyby być jednocześnie tytułami poszczególnych rozdziałów powieści. Mapy topograficzne miejsc pojawiają się tam wraz ze wspomnieniami z dzieciństwa, młodości, a potem… już w Warszawie, w przedostatnim „Rozdziale o nieruchomo siedzącej postaci” opisy poszczególnych fragmentów stolicy i sam klimat momentami przypominają „Złego” Tyrmanda. Natomiast „Rękopisy człowieka z moich stron” zostały napisane w formie fragmentów listów do pisarza. Ich autorami są rzekomo „fani” oddani swemu „mistrzowi” w sposób iście psychopatyczny. Natomiast naszkicowane przez Pilcha rekwizyty odurzają zręcznością wykonania. Tutaj dziurki w tatusinym skórzanym pasku prowadza żywot odrębny od samego obrazu, wyrywają się czasami z ram i trudno je utrzymać w ryzach. Podobnie jak jaszczurczozieloną suknię początkującej piosenkarki, pieprzówkę z Wierchów bądź starą lornetkę znaleziona na dnie jeziora. W ogóle cały ten świat wydawać się może niekiedy podwodny, podświadomy.
Książka nie obyła się oczywiście bez tak znamiennego dla Pilcha języka cierpkiej ironii i sarkazmu, a to wszystko doprawione groteską. I tylko „W śniegu przez dwie trzecie doby” znajdziemy czysto poetyckie odstępstwo od tej reguły. Utwory nie są utrzymane w manierze „kłopotliwego” słownictwa. Jednak wnikliwi mogą poczuć chęć ujarzmienia kilku jakli, kilimów turkmeńskich, monizmów, czy kordelasów za pomocą słownika wyrazów nieco obcych.
Najpiękniejsza Kobieta Świata, Wittenberg, rodzina Pechów, Anka Chow Chow, kot Głupielok, bracia Potulnicy, początkująca piosenkarka w jaszczurczozielonej sukni, majster Sztwiertnia, Cztery Czarne Hanule, Janek Nikandy, Emma Lunatyczka-na jawie i Aria-we śnie. Każda z postaci niczym kolejny gwóźdź do samobójczej trumny Pilcha. Lecz wieko wciąż pozostaje niedomknięte, bo na samym końcu zawsze brakuje ostatniego – pierwszej miłości. Tak bardzo jej brakuje, iż autor sam musi ją sobie napisać – samobójczą Arię na 10 opowiadań. Aria-dziewczynka spotkana w latach dzieciństwa. Niespełnienie, wieczna tęsknota za Arią. Jej brak to nadzieja, nadzieja na kolejne samobójcze próby.